Od chwili pojawienia się na świecie próbujemy skomunikować się z otaczającym nas światem. Najpierw płaczemy, kiedy coś nam nie pasuje. Potem uśmiechamy się, kiedy jest nam dobrze. Gugamy sobie, gaworzymy, aż do czasu, kiedy wypowiemy pierwsze słowa. Później składamy je w mniej lub bardziej poradne zdania. Idzie nam coraz lepiej. W szkole uczymy się zasad gramatyki, trudnych i pięknych słów, które pomagają nam wyrażać bardziej złożone pojęcia i opisywać otoczenie. Bez względu na to jak dobrze opanowaliśmy gramatykę i czy wiemy jak mówi się słowo "włączać", potrafimy wchodzić w interakcję z otoczeniem.
Jednej rzeczy w szkole nie uczą.
Tego, że język i mowa to nie tylko środek do komunikowania się z druga osobą, ale też narzędzie do tworzenia swojego świata.
Znacie osoby, które cały czas mówią, że coś "muszą", że "chciałyby coś zrobić" albo bez przerwy przepraszają? Na pewno nie chodzi o Was, ale zastanówcie się przez chwilę i kiedy znajdziecie taką osobę to pomyślcie jak ją postrzegacie.
Czy jako osobę pewną siebie, która traktuje życie jak pełną wyzwań przygodę (bez względu na to co się w jej życiu wydarza), czy raczej jako kogoś kto ma więcej problemów niż sukcesów, a życie to dla niej wieczna katorga i zmaganie się z przeciwnościami losu?
Słowa których używamy na co dzień to trochę takie "zdjęcie" naszego umysłu. Słuchając kogoś, można spojrzeć na świat jego oczami.
Kołaczące się w głowie myśli mają na nas ogromny wpływ, ale w chwili gdy wypowiemy je na głos i usłyszymy zyskują one moc. Jeżeli cały czas powtarzasz sobie, że jesteś ofiarą losu, masz pecha, jesteś beznadziejny i nieszczęśliwy a do tego mówisz o tym każdemu, kto chce, lub nie chce, Cię słuchać, raczej nie licz na to, że coś się zmieni.
Bombardując swoje zmysły negatywnymi zwrotami zamykasz się na to aby dostrzec rozwiązania i możliwości. Gdy ludzi słyszą jak Ci źle, nie zaproponują Ci rozkręcenia razem firmy, albo wspólnego wieczoru, co najwyżej chusteczkę, żebyś sobie popłakał (byle nie za blisko) i rzucą kilka frazesów o tym, że "wszystko się jakoś ułoży".
Nie ułoży się, bo dopóki gadasz jak ofiara losu, będziesz ofiarą losu.
Jeśli MUSISZ rano iść do pracy to raczej nie wyskoczysz rano z łóżka pełen entuzjazmu. Dlatego, że zazwyczaj, musimy robić te rzeczy, które nie są zbyt przyjemne. Muszę oznacza obowiązki. Muszę oznacza nudę.
Jeśli CHCIAŁBYŚ nauczyć się jeździć na łyżwach, to w najlepszym wypadku pójdziesz dwa razy na lodowisko i poobijasz tyłek. Bo chciałbym to mniej więcej tyle co "chcę chcieć" co znacznie utrudnia sprawę, bo na drodze do właściwego celu stoi dojście do samego chcenia, a zanim dojdziesz do tego, żeby chcieć zmęczysz się i porzucisz swój pomysł.
Dziwne? Głupie? Bez sensu?
Moim zdaniem to jedna z najprostszych i jednocześnie najskuteczniejszych metod aby uwolnić się od niemocy.
Przez jeden dzień zmień:
muszę na CHCĘ
chciałbym na CHCĘ
problem na WYZWANIE
spróbuję na ZROBIĘ
i zobacz co się stanie. Jak Ci minął dzień? Jak się czujesz?
Bywajcie
Kołaczące się w głowie myśli mają na nas ogromny wpływ, ale w chwili gdy wypowiemy je na głos i usłyszymy zyskują one moc. Jeżeli cały czas powtarzasz sobie, że jesteś ofiarą losu, masz pecha, jesteś beznadziejny i nieszczęśliwy a do tego mówisz o tym każdemu, kto chce, lub nie chce, Cię słuchać, raczej nie licz na to, że coś się zmieni.
Bombardując swoje zmysły negatywnymi zwrotami zamykasz się na to aby dostrzec rozwiązania i możliwości. Gdy ludzi słyszą jak Ci źle, nie zaproponują Ci rozkręcenia razem firmy, albo wspólnego wieczoru, co najwyżej chusteczkę, żebyś sobie popłakał (byle nie za blisko) i rzucą kilka frazesów o tym, że "wszystko się jakoś ułoży".
Nie ułoży się, bo dopóki gadasz jak ofiara losu, będziesz ofiarą losu.
Jeśli MUSISZ rano iść do pracy to raczej nie wyskoczysz rano z łóżka pełen entuzjazmu. Dlatego, że zazwyczaj, musimy robić te rzeczy, które nie są zbyt przyjemne. Muszę oznacza obowiązki. Muszę oznacza nudę.
Jeśli CHCIAŁBYŚ nauczyć się jeździć na łyżwach, to w najlepszym wypadku pójdziesz dwa razy na lodowisko i poobijasz tyłek. Bo chciałbym to mniej więcej tyle co "chcę chcieć" co znacznie utrudnia sprawę, bo na drodze do właściwego celu stoi dojście do samego chcenia, a zanim dojdziesz do tego, żeby chcieć zmęczysz się i porzucisz swój pomysł.
Dziwne? Głupie? Bez sensu?
Moim zdaniem to jedna z najprostszych i jednocześnie najskuteczniejszych metod aby uwolnić się od niemocy.
Przez jeden dzień zmień:
muszę na CHCĘ
chciałbym na CHCĘ
problem na WYZWANIE
spróbuję na ZROBIĘ
i zobacz co się stanie. Jak Ci minął dzień? Jak się czujesz?
Bywajcie