Sometimes you win, sometimes you learn.

Albo ostatnio czytam odpowiednie rzeczy w odpowiednim czasie, albo  nagminnie używam efektu potwierdzenia.  Tak czy tak coś jest na rzeczy bo już któryś raz z kolei, czytam o czymś w teorii , a parę dni później mam sytuację w której albo wcielę ją w życie, albo będę się denerwować, martwić i rozpamiętywać.
Czuję się trochę jakbym brała udział w jakimś wielkim projekcie pod tytułem: "Niektóre rzeczy wydarzają się po to abyśmy mogli wyciągnąć z nich lekcję". I trochę to dla mnie niesamowite bo od dwóch lat świadomie pielęgnuję w sobie postawę brania odpowiedzialności za swoje życie i uważam, że nie ma czegoś takiego jak błędy czy porażki, tylko są lekcje i że to nie sytuacja jest dobra czy zła tylko nastawienie. A teraz mam wrażenie, że życie mnie testuje i sprawdza, czy tylko tak gadam, czy na prawdę tak jest. Podejmuję wyzwanie!







I tak od pewnego czasu trafiam na olbrzymią liczbę, artykułów i ludzi, którzy mówią, że elementem kochania i szanowania siebie jest odcięcie się od tych, którzy nam w jakiś sposób nie służą (nie szanują, są wampirami energetycznymi, tylko psują humor etc.). Nawet ja sama tak pisałam kilkanaście postów temu, bo spoglądając w tedy na swoje otoczenia byłam dumna z zakończenia kilku znajomości. Jednak w moim przypadku takie odcięcie miało miejsce zawsze kiedy ktoś, mówiąc wprost, przegiął pałę. Wynikało to z tego, że jedną z moich naczelnych zasad jest "Bądź życzliwy, bo nigdy nie wiesz jaką kto prowadzi w sobie wojnę" i na własnym przykładzie wiedziałam, że czasami jest tak bardzo źle w środku, że ciężko być dobrze na zewnątrz. Takie odcięcie wydawało mi się po prostu mocno nie w porządku. Do czasu. Jak już wspomniałam, Życie mnie trenuje i postanowiło dobitnie dać do zrozumienia, że wampiry traktować trzeba czosnkiem i wodą święconą jeszcze zanim udziabią nas w szyję.




Ta sama sytuacja, choć wprawiła mnie w nastrój delikatnie mówiąc, ognisty, kazała przetestować jeszcze jedną teorię. Właśnie czytam Tony'ego Robins'a i wujcio Tony pisze o zadawaniu sobie właściwych pytań. Np. nie :"Dlaczego mi się to przytrafia" i "Za jakie grzechy", tylko: "Czego mnie to uczy na przyszłość" i "Jak mogę to wykorzystać". No to ja jako istota oświecona, pytam siebie uparcie: "Czego mnie ta sytuacja nauczyła" i choć głowa moja krzyczała "chyba Cię pogięło z tą Twoją dobrotliwością" i spać nie dawała to rankiem zbudziłam się już z wnioskiem, który zaprezentowałam na koniec drugiego akapitu. Po raz kolejny zdumiewa mnie to, że można o czymś słyszeć milion razy, ale dopiero jak sam do tego dojdziesz to do Ciebie trafia.


No to, Drogie Życie, lekcje na dzisiaj odrobione.


 PS: Zdjęcia  nie należą do mnie.


Bywajcie :)




Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia