Run away, run away never come back.



Czasami czujesz się tak, że masz ochotę rzucić wszystko w cholerę.  Wyjść tak jak stoisz,  trzasnąć drzwiami, iść przed siebie i nigdy już nie wrócić.  Każdy przed czymś ucieka. Też kiedyś uciekłam. I jak czasami chodzi o rzeczy bardzo fizyczne, przed bólem,  przemocą,  ludźmi i tym co mogą nam zrobić to w pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że to przed czym uciekałam najbardziej, to ja sama. Nie mogłam znieść tego co zrobiłam, czego nie zrobiłam, swoich reakcji i ich braku. Było mi cholernie źle z samą sobą, tak bardzo, że czułam się jak w więzieniu, z którego, co najgorsze, nie ma, po prostu nie ma jak uciec. 

 Istnieje takie mistyczne przekonanie, że wszędzie dobrze gdzie nas nie ma,  że gdzieś tam jest taki piękny, idealny świat gdzie nie ma problemów,  czas płynie wolnej, ludzie się uśmiechają, nie oszukują, nie łamią serc i zawsze są gotowi Ci pomóc. I może i jest, ale podejrzewam, że gdyby był, to zaraz wszyscy z tych "gorszych światów" by się tam zjechali i przestałby on być taki wyjątkowy. 

Kiedyś kolega rzucił pomysł żeby powędrować sobie do klasztoru w Nepalu. Akurat oboje mieliśmy taki moment, w którym wszystko było bez sensu. Tak żeby nasza podróż trwała minimum rok, a może nawet żeby już nigdy nie wrócić. I zaczęłam się zastanawiać jakby to było tak wszystko zostawić i iść. Wydało mi się to bardzo kuszącą perspektywą. No bo przecież, pomijając aspekty czysto podróżnicze mielibyśmy dotrzeć do miejsca gdzie wszystko miałoby być łatwiejsze i piękniejsze. Gdzie miałaby nas dotknąć wielka duchowa przemiana jako nagroda gwarantowana za sam trud wędrówki.

Ta sytuacja zbiegła się z tym, kiedy zaczęło we mnie coś pękać i miałam wrażenie, że wydostaję się z jakiejś dziwnej bańki w której mieszkałam całe życie. Poza bańką kolory, smaki, doznania zaczęły być intensywniejsze, zaczęłam mieć wrażenie, że staje się powoli świadomym mieszkańcem swojego ciała. Nadal czułam się jak w więzieniu, ale przynajmniej dali mi własne okno. 

I w tedy też pojawiło się pytanie: przed czym uciekasz?  Bo intensywność nie dotyczyła tylko rzeczy przyjemnych. Zaczęło mnie przytłaczać to wszystko co we mnie siedzi, wszystkie emocje,  doświadczenia.  Zrozumiałam, że to nic nie da. Że to nie ważne czy wyląduje w Nepalu, w Australii czy Amazońskiej dżungli, dopóki nie pogodzę się z sama sobą, to nigdzie i z nikim nie będę szczęśliwa. Nigdzie świat nie będzie lepszy ani bardziej niesamowity czy łatwiejszy do zniesienia bo to, co mnie męczy, ciągle niosłabym ze sobą i tylko narastałaby we mnie frustracja: '"kurwa dlaczego znowu wszystko jest nie tak'".

Przyznanie się przed sobą, że to ze mną jest coś nie tak, a nie ze światem, to było coś co łamie żebra.  Z jednej strony, to mnie przeraziło, z drugiej, otworzyło mi oczy i dało szansę coś z tym zrobić. Poznanie faktycznego stanu rzeczy, jakkolwiek trudny do zaakceptowania on by nie był, jest pierwszym krokiem do tego aby zacząć działać.  Bo dzisiaj wiem, że świat jest taki, jaki go sobie tworzymy, a to co w środku to na zewnątrz. Jeśli masz w sobie bałagan i nienawiść do samego siebie, to nie ma opcji, żeby świat widzieć jako wspaniałe miejsce, gdziekolwiek byś nie był. 


PS: Zdjęcia nie należą do mnie. 

Bywajcie. 


Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia