Wśród milionów haseł motywacyjnych, mnóstwo jest tych o treści w stylu: "Be your real self".
Ale co to tak na prawdę znaczy?
W moim odczuciu w tym haśle kryje się takie małe kłamstewko. Że co? Że niby dopóki nie będziesz tym SOBĄ, to niby kim będziesz? Że jesteś nieprawdziwy? I możesz być tylko jakimś jednym SOBĄ, bo każde inne niż zwykle zachowanie już Tobą nie jest? A, i do tego musisz być konkretnym KIMŚ. Najlepiej żeby była na to nazwa. I to jednowyrazowa.
Ja sama przez długi czas szukałam tego swojego prawdziwego JA i wydawało mi się, że takie prawdzie, to jest takie samo w każdej sytuacji. Myślałam, że któregoś pięknego dnia nagle mnie olśni i dowiem się jaka jestem na prawdę. Istnieje jakieś mityczne przekonanie, że bycie sobą jest bardzo jednowymiarowe. I jeśli przy różnych ludziach zachowuję się w różny sposób, to jestem małą kłamczuszką.
Takie myślenie wprowadza w życie hardcorowy chaos. Szukasz czegoś, właściwie nie do końca wiesz czego i im bardziej rozpaczliwe szukasz, tym bardziej nie możesz tego znaleźć. Próbujesz się upchnąć w jakaś jedną konkretną szufladkę, bo masz wrażenie, że do każdej cechy "A" jest podpięty cały zestaw innych cech i jeśli ich nie masz to coś kręcisz. Trochę to przypominana taką zabawkę dla dzieci, w której trzeba przyporządkować odpowiedni klocek do dziury. I tak tracisz lata próbując wepchnąć trójkąt w otwór w kształcie koła. W końcu może i na siłę ten klocek upchniesz, albo podocinasz go odpowiednio, ale sam musisz przyznać, że on cały czas nie do końca pasuje.
I z jednej strony niby kiedy jużz najdziesz to swoje prawdzie JA to będziesz wolny i autentyczny, a tak na prawdę to spalasz się z frustracji, bo tego JA nie da się się znaleźć. Musisz je sam stworzyć, poukładać i się z nim zaprzyjaźnić. Ale o tym już się tak głośno nie mówi, bo to wymaga pewnego nakładu pracy i samoświadomości.
Ale, kurcze, czy to nie jest naturalne, że jestem trochę innym SOBĄ będąc sama ze sobą, innym, będąc z kimś z kim tworze relacja intymną, przyjacielską czy przy rodzicu? Gdybym zawsze była tym jednym prawdziwym SOBĄ, przy wszystkich i w każdej sytuacji to, moim zdaniem, zakrywałoby to o patologię. I to taką dość mocną.
Wiliam James (taki bardzo mądry facet, którego uwielbiają cytować na studiach psychologicznych) powiedział, że: "człowiek ma tyle społecznych JA ile jest jednostek, które go rozpoznają i które noszą w swoich umysłach jakiś jego obraz." I każde to JA jest w jakiś sposób prawdziwe.
Bycie ze sobą na sto procent uczciwym jest cholernie trudne, bo często trzeba przyznawać się do błędów, powiedzieć sobie "zjebałem", a nasze Ego baaardzo tego nie lubi. Tylko w pewnym momencie to nasze Ego nam za to podziękuje. Bo gdy się buduje w sobie ściany z "jestem zajebisty", "jestem zwycięzcą", "nigdy nie popełniam błędów", to te ściany w końcu pierdolną. Z wielkim hukiem i w najmniej pożądanym momencie. Nie można się oszukiwać całe życie. Nie mówię, że masz się teraz zacząć chłostać za wszystkie głupoty jakie w życiu popełniłeś. Z doświadczenia mogę Cię zapewnić, że przyznanie się przed sobą, że nie jest się superbohaterem przynosi większą ulgę i szybciej pozwala coś z tym tym fantem zrobić niż udawanie, że nic się nie stało. Świadomość swoich wad, ciemnych stron i porażek jest równie ważna jak znanie zalet, jasnych stron i sukcesów. Równowaga musi być.
PS: zdjęcie nie należą do mnie
Bywajcie :)