Nowy etap






W przeciągu kilku ostatnich dni wydarzyły się dwie ważne rzeczy w moim życiu. Skończyłam 24 lata (to brzmi poważnie) i obroniłam magisterkę. Ewidentnie zakończył się dla mnie pewien etap, a tym samym otworzył się zupełnie nowy, nieznany i pełen wyzwań.


Lubie robić sobie co jakiś czas takie małe podsumowanie, żeby wiedzieć na czym stoję, kim jestem i dokąd zmierzam, a że ostatnimi czasy na te pytania wyklarowały się dla mnie zupełnie nowe i zaskakujące odpowiedzi, chcę je dobrze zrozumieć i jeszcze lepiej wykorzystać.

W ostatnich latach przeszłam przez kilka etapów drogi do siebie. 

Na początku było sprzątanie, musiałam uporać się z problemami, z tym, z czym sobie nie radziłam. 

Później było nieśmiałe poznawanie i odkrywanie siebie tego, kim jest ta osoba, w moim długaśnym ciałku, co lubi, co ją interesuje, czego się boi, co się dla niej liczy. 

Teraz obserwuję, że powoli kończy się proces odkrywania, choć może nie kończy, bo chyba nie da się siebie odkryć tak raz, na sto procent. Odkrywanie przesunęło sie odrobinę i zrobiło miejsce tworzeniu. Tworzenie takiej siebie, jaka chcę być. Tak jak odkrywanie było poznawaniem mojego realnego „ja”, tak tworzenie jest drogą to zbudowania mojego „ja” idealnego.

Przez czas, który nazywam sobie „wstępem do dorosłości” moja psychika i spojrzenie na świat zmieniały się bardzo dynamicznie. Tak bardziej osiadłam w sobie, a kiedyś próbowałam przed sobą uciec (kto też próbował, wie, że to wysiłek z góry spisany na straty). Na pewno jest w tym duży udział naturalnego rozwoju osobowości, dojrzewania i całej biologii, ale z czystym sumieniem mogę poklepać się po plecach i pogratulować sobie olbrzymiej pracy nad sobą, która przyniosła całkiem zadowalające efekty. Wiele było kryzysów i to tym trudniejszych, że zupełnie niewidzialnych i trudnych do wyjaśnienia otoczeniu. Tysiące mindfucków i kliknięć w głowie zwieńczonych kurwa, to o to chodzi".

A to kilka moich wewnętrznych sukcesów i wniosków z tego okresu:

Nie muszę nic nikomu udowadniać


Jeśli powodem działania jest chęć udowodnienia komukolwiek czegokolwiek, to bardzo spala i w gruncie rzeczy do niczego nie prowadzi. Może po drodze uda się osiągnąć kilka rzeczy potocznie postrzeganych jako sukces, ale takie działanie dużo kosztuje wewnętrznie i wyniszcza, bo próbując innym udowodnić, jaki jesteś zajebisty, żyjesz ich życiem, a nie swoim.

Mówię szczerze co leży mi na sercu


Kiedyś bardzo trzymałam w sobie wszelkie wątpliwości, żale, albo to, że po prostu nie podoba mi się czyjeś postępowanie w stosunku do mnie. Czułam się winna, tego, że ktoś nie jest w stosunku do mnie w porządku i bałam się urazić taką osobę, mówiąc jej, co mi nie pasuje (nie szukaj tu logiki). W końcu nauczyłam się jasno i klarownie komunikować, że coś nie gra i stawiać tym samym granice. Robię to nie dlatego, że lubię się czepiać (bo bardzo nie lubię), ale dlatego, że nie wyobrażam sobie mieć coś do kogoś, spotykać się, uśmiechać i udawać, że nic się nie stało. Uważam, że to strasznie psuje relacje, bo w końcu takich drobiazgów nazbiera się tyle, że wybuchną przy jakiejś drobnostce. Robię to szczególnie w relacjach, na których mi zależy, bo chcę, żeby sytuacja była przejrzysta. Czasem powoduje to chwilowe ochłodzenie, ale ostatecznie zawsze wychodzi na dobre i więź umacnia. A jeśli relacja się rozpadnie z powodu szczerości, to no cóż, widocznie nie była zbyt wiele warta.

Dbam o swój spokój wewnętrzny


Trochę nawiązując do poprzedniego punktu, kiedyś bardzo mocno się przejmowałam tym żeby nikogo w moim otoczeniu nie wprowadzić w zakłopotanie czy poczucie dyskomfortu, nawet jeżeli ja w danej sytuacji czułam się mega źle. Dzisiaj już coraz rzadziej pozwalam sobie na coś takiego, bo zrozumiałam, że jest to rodzaj autodestrukcji i zwyczajny brak instynktu samozachowawczego.

Asertywność to powiedzieć sobie tak


To, że asertywność polega na odmawianiu, kiedy nie chcę się czegoś zrobić, wie nawet czterolatek. Często zapomina się jednak, że asertywność to też zgodzenie się na to, na co chcemy, nawet jeśli otoczenie nalega na odmowę. Dla mnie najtrudniejszym, a jednocześnie najbardziej satysfakcjonującym asertywnym doświadczeniem, było powiedzenie „tak” sobie, swoim marzeniom i potrzebom.

Nigdzie mi się nie śpieszy


Świat goni naprzód i pogania nas bacikiem po tyłkach. Też brałam udział w tym wyścigu, lecąc przez szkoły, studia, miliard działań dookoła studiów (bo przecież jak chce się mieć po nich prace, to trzeba tyyyle robić, najlepiej za darmo! Najważniejsze jest zbieranie doświadczenia!) bez większego zastanowienia. No i dzisiaj mam, wykształcenie, całkiem nie najgorsze jak na swój wiek doświadczenie i wniosek, że niepotrzebnie się tak śpieszyłam, bo z drugiej stony dopiero teraz zaczynam rozumieć, o co mi w życiu chodzi. Może bez tych doświadczeń, pędu i ton frustracji do dziś, bym nie wiedziała ;) Niespieszność dotknęła też innego aspektu mojego życia. Nie śpieszę się z odpowiedziami i opiniami. Nawet jeśli ktoś mnie weźmie za mniej bystrą, wolę dać sobie kilka sekund na przemyślenie swoich odpowiedzi i osądów, zanim palnę coś z automatu. Uważam, że słowa mają olbrzymią moc, za swoje biorę odpowiedzialność, więc nie chcę brać odpowiedzialności, za cos czego tak na prawdę nie myślę.

Nie muszę mieć zawsze racji i opinii na każdy temat


Nie wiem, czy to kwestia wyrośnięcia z nastolatkowej nieomylności, ale stałam się dużo bardziej otwarta na obraz świata inny niż mój. Zdaję sobie sprawę z tego, że na świecie dzieje się dużo rzeczy, których nie rozumiem i dużej cześć z nich być może nigdy nie zrozumiem. Wraz ze zdobywaniem nowej wiedzy moje zdanie o pewnych zjawiskach może ulec zmianie. Moją głupotą i słabością byłoby trzymanie się swojej racji za wszelką cenę, nawet po poznaniu nowych okoliczności. Coraz częściej też dochodzę do wniosku, że nie muszę czegoś sądzić na każdy możliwy temat. Są rzeczy, które mnie po prostu nie interesują i nie muszę mieć na ich temat zdania. Są też rzeczy, które mnie interesują, ale nie czuję, żebym swoim małym rozumkiem mogła je ogarnąć na tyle, żeby je sądzić.

Komunikacja to podstawa


Może to trochę banał, ale gdyby każdy ten banał przyswoił, żyłoby się nam wszystkim dużo lepiej. O ile łatwiej jest kochać ludzi, jeśli się ich rozumie albo chociaż dąży do ich zrozumienia! O ile sprawniej załatwia się sprawy, kiedy wiadomo, o co chodzi! O ile przyjemniej się żyje, kiedy jest się zrozumianym! Dążę do tego, aby moje komunikaty były proste i precyzyjne i powiem szczerze, że to wcale nie jest prosta sprawa. Łatwo jest być uważanym za mędrca, kiedy używa się trudnych słów i tłumaczy wszystko naokoło, tyle że ja doszłam do tego, że nie potrzebuję poklasku wynikającego z tego, że ktoś w moim otoczeniu czuje się głupi, bo nie rozumie, co do niego mówię. Mówić prosto mądre rzeczy to jest sztuka i cel, do którego dążę.

Tylko wariat jest coś wart


Pomimo, a może właśnie przez mój kierunek studiów widzę, że normalność to pojęcie totalnie względne. Właściwie nie ma czegoś takiego jak normalność. Dążyć do normalności, to trochę tak jak dążyć do ciała Beyonce z okładki Vouge'a. To ciało nie istnieje i ostro określona normalność też nie. Każdy ma na swój sposób, jakieś "dziwne" myśli, "dziwne" przyzwyczajenia, "dziwne" lęki, "dziwne" postrzeganie świata, "dziwne" marzenia. Zawsze znajdzie sie ktoś dla kogo będziesz wariatem bo się za bardzo przejmujesz, rzucasz medycynę żeby zostać malarzem, śmiejesz się kiedy się denerwujesz albo boisz, albo jesz na śniadanie to co inni jedzą na obiad. Nie ma nic złego w byciu trochę dziwnym, specyficznym, ekscentrycznym. Jest dużo złego w udawaniu kogoś kim się nie jest. 

Możesz być kim chcesz


Jeśli masz odwagę zawalczyć i powiedzieć sobie tak. Nie mam tu na myśli, tylko życia zawodowego. Możesz być dobry, szczęśliwy, wolny, spełniony, kochany, odważny, efektywny, pełen energii. Daj sobie szansę i zacznij działać.

Bywajcie!


Dziękuję Ci za przeczytanie tego artykułu — włożyłam dużo czasu i energii w stworzenie go dla Ciebie. Dlatego będzie mi bardzo miło, jeśli zostawisz po sobie ślad! Bez znaku od Ciebie, ten blog nie jest kompletny.
  • Zostaw komentarz na Facebook'u — Twoje przemyślenia, wnioski i doświadczenia są dla mnie bardzo cenne, dzięki nim mogę tworzyć artykuły o tym, co jest dla Ciebie interesujące i przydatne.
  • Podaj dalej! - jeśli to, co piszę, coś w Tobie ruszyło, albo Ci pomogło, podziel się tym ze swoimi znajomymi, może oni też znajda tu coś dla siebie.
  • Wpadnij na Instagrama — jeśli jesteś ciekaw, jak wygląda codzienne życie, autorki tych wszystkich mądrych wywodów, zajrzyj tutaj. A jeśli szukasz kopa do działania, zajrzyj do mojego rocznego wyzwania rysunkowego, znajdziesz tu codzienną dawkę motywacji!
  • Zajrzyj na Facebook'a — dzięki fanpage'owi będziesz na bieżąco z najświeższymi artykułami, znajdziesz tu też linki do ciekawych materiałów i miejsce do dyskusji na około-egzystencjalne tematy :)
Stay tuned!








Czytaj dalej »

Czysta kartka



Zawsze byłam zwolennikiem planowania swojej przyszłości, określania sobie celów, do których chce się dążyć i ogólnego rozeznania jak ma wyglądać kilka najbliższych lat mojego życia. Nie raz i nie dwa sporządzałam sobie listy roczne, pięcio- czy dziesięcioletnie. Odhaczałam punkty z moich nieskończenie długich list.

I wiecie co?


Dupa.


Nikt mi nie powiedział, że kiedy wyobrażam sobie siebie za pięć lat, to po tym czasie, mogę już być zupełnie innym człowiekiem. Inną wersją siebie, z zupełnie innymi marzeniami, wartościami, dążenia, ogólnym mindsetem, i choć plan na początku był ze mną totalnie spójny, to teraz nagle już nie jest.


Kiedyś myślałam nawet nad tym i bardzo się bałam, co by było, gdyby się okazało, że mi się pozmienia, że przestanę widzieć sens w czymś, w co włożyłam dużo czasu i energii.
I dzisiaj jestem te 5 lat później od rozpisania planu idealnego życia i mogę tym planem co najwyżej rozpalić w komiku. Nie mówię, że był on zły. Jest dobry, nawet całkiem zajebisty, ale dla mnie sprzed pięciu lat. A tamtej osoby już w 90% nie ma.


Jeszcze nie wiem co zrobić z tym fantem.


Ciekawostką jest to, że ostatnio wydarza się sporo rzeczy, których się obawiałam i myśl, o których mnie paraliżowała. Przyszedł ten moment (w skrócie: koniec studiów, czas na dorosłość), o którym przez ostatnie 1,5 roku dużo myślałam i wygląda dokładnie tak, jak się tego obawiałam i (o zgrozo!) dobrze mi z tym. Dobrze mi ze wszystkimi niewypałami, przeciągnięciami w czasie, ze wszystkim, co nie wyszło, bo miałam szansę się zachłysnąć, zawalczyć o oddech i przemyśleć sobie wiele spraw.


Wiem, że dzisiaj jest tak enigmatycznie i może nawet trochę bez sensu. Ale chcę Wam przekazać jedną górnolotną myśl. Stary plan zawsze można wyrzucić i stworzyć nowy. Od tego się nie umiera (!).


Trzymajcie się ciepło!

xoxo
Czytaj dalej »

Jak nauczyłam się rysować w mniej niż rok.




Dzisiaj chcę Wam opowiedzieć trochę o swoim rocznym wyzwaniu rysunkowym i o tym, jak to się robi, żeby coś takiego zrobić.

W sumie, jak się za to zabierałam, to wydało mi się to całkiem fajne, ale też dosyć zwyczajne. Ostatnio zobaczyłam, że jak o tym mówię, to robi pewne wrażenie i budzi ciekawość, to jak się do tego zabrałam i skąd mam motywację, do tego, aby od 219 dni codziennie rysować.

Od dziecka chciałam nauczyć się rysować i zawsze coś tam sobie skrobałam, ale bardzo się frustrowałam tym, że rzeczy, które rysuję, nie wyglądają tak, jak chcę. Chodziłam na kółka plastyczne w szkole i tam mogłam sobie poprobować różnych rzeczy, ale nigdy nie nauczyłam się technicznie dobrze rysować, to była taka bardziej zabawa.

Co jakiś czas miałam takie zrywy. To kupiłam sobie ekstra kredki i rysowałam przez tydzień, to dostałam od kogoś farby i płótna i też coś tam robiłam, ale nigdy nie byłam z tego zadowolona i szybko się zniechęcałam.

Pewnie dlatego, że chciałam JUŻ. Chciałam od razu ładnie rysować/malować, przelewać z głowy na papier swoje pomysły w niezmienionej formie. Przez kilka kolejnych lat nie rysowałam wcale, za to zazdrościłam wszystkim, którzy umieli. Jakoś w połowie studiów zaczęła rysować mandale, co do tej pory lubię, bo to takie miłe dziubanie, które wymaga więcej cierpliwości niż umiejętności i zawsze dobrze wygląda.

Od mniej więcej roku, rysowanie, malowanie, tworzenie w ogóle, chodziło za mną jeszcze bardziej niż kiedykolwiek przedtem. Paliło tak wewnętrznie. Powiedziałam o tym siostrze, a ona mówi do mnie, No Dońka! Świetny pomysł! Rysuj! A może za rok spróbujesz dostać się na ASP?". Trochę mnie zamurowało, bo nie spodziewałam się tak pozytywnej reakcji. Przygotować się w rok do egzaminu? Od zera? Hardkor?

Jak to zwykle w życiu bywa, kilka razy usiadłam, trzasnęłam pięć, rysuneczków, potem przez miesiąc nic, znowu coś tam nabazgrałam, minęło pół roku, a ja nadal nie umiałam rysować. I w tym momencie zaczęła się rodzic we mnie frustracja, że znowu czas ucieka, że nadal nie umiem, a na kurs rysunku jakoś zawsze mi nie po drodze. Na święta dostałam od siostry, mega zestaw ołówków, taki totalnie łał i pro i wtedy poczułam się, nazwijmy to, zobowiązana. Poczułam, że o w mordkę, jest ktoś, kto mi kibicuje, mimo że ja sama już sobie przestałam kibicować.

Niedługo później wpadł mi do głowy szalony pomysł. Roczne wyzwanie rysunkowe. Jeden rysunek dziennie, codziennie, przez cały rok. Co by się nie działo.


Znając siebie, zaczęłam się zastanawiać co zrobić, żeby nie stracić rachuby czasu i ilości i nie móc zachachmęcić, czy rysowałam, czy nie. Przyszedł mi do głowy pomysł, abym założyła drugi profil na Instagramie, na którym nie ma zmiłuj, są daty i licznik. I tak zaczęłam. Każdego dnia wrzucałam jeden rysunek, masakryczny, kiepski, zły, ale zrobiony. Postanowiłam, że nawet jeśli coś mi się nie podoba (a na początku mało co mi się podobało) to i tak to wrzucę, bo to dokumentacja mojej drogi (łoł, górnolotnie zabrzmiało).

W międzyczasie koleżanka podesłała mi info o kursie rysunku, który zaczynał się od marca, a ja nie wiem skąd, całkiem magicznie i zupełnie nieplanowanie wysupłałam na niego pieniądze (bo jak to mówi mama: "na to, na co trzeba, pieniądze zawsze się znajdą") no i zaczęłam chodzić raz w tygodniu na rysunek, z ludźmi, którzy przygotowują się na ASP. Ja sama jak na razie na ASP się nie wybieram, bo prężnie uczę się tego, co chciałam umieć i kończę właśnie studia, z którymi bardziej wiążę swoją zawodową przyszłość, ale było to cenne i bardzo motywujące doświadczenie.

I tak dzisiaj, jest 219 dzień mojego rysowania. Bywały momenty, w których mi się tak cholernie nie chciało, że aż strach. Takie, w których stwierdzałam, że tracę czas. Ale więcej było momentów, w których byłam dumna ze swojej determinacji, systematyczności, postępów, tego, że potrafię. Bo w międzyczasie okazało się, że nie tylko o rysowanie tu chodzi, ale też o pokazanie sobie samej, że jak się uprę i będę działać, to zobaczę efekty. I efekty są. Raz lepsze raz gorsze, raz szybsze, raz wolniejsze, ale niezaprzeczalnie z każdym tygodniem jest coraz lepiej. Coraz więcej jest rzeczy, które umiem narysować, coraz więcej pomysłów z mojej głowy ląduje na papierze. To daje niewyobrażalne poczucie mocy.

Ziomki nauczyłam się rysować, w niecały rok! Czy to nie jest magia!

A do końca wyzwania zostało jeszcze około 140 dni!
Jeszcze tyle rzeczy się przez ten czas wydarzy! Plan jest taki, żebym nauczyła się rysować ludzi.

Co mnie motywuje do tego, aby rysować codziennie?
Cel globalny: umieć narysować to, co zechcę.
Małe cele: narysowanie idealnego kubka, najlepsze jak potrafię odwzorowanie rzeczywistości, namalowanie czegoś ładnego, namalowanie czegoś na prezent, w takim a takim stylu, nauczyć się rysować ludzi.

Ciągle wymyślam sobie konkretne mniejsze cele, bo "Umieć rysować" to wszystko i nic zarazem.


Okej, to teraz czas na #coachprzyjemniaczek, żebyście mogli wyciągnąć coś dla siebie z mojej tkliwej historii :)

Jest tak, że z czasem zaczyna się pewne metody stosować dosyć intuicyjne, stają się one sposobem myślenia i radzenia sobie z rzeczywistością i ja, chociaż nie rozpisałam sobie tego na kartce, przemieliłam swój cel SMARTowo.
SMART to metoda takiego określania celów, aby były one łatwiejsze i bardziej prawdopodobne do osiągnięcia. Oprócz samego celu określamy sposób w jaki chcemy go zrealizować, co jest turbo ważne. 


Aby cel był SMART, musi być:

  • S  Specific — konkretnie określony
  • M Measurable — mierzalny (jak zmierzę to, czy realizuję cel)
  • A Achievable / Attractive — atrakcyjny i możliwy do osiągnięcia
  • R Relevant — ważny dla mnie, zgodny ze mną (dlaczego chcę ten cel osiągnąć, co mi to da)
  • T — Time dimension — określony w czasie

Pokażę Wam na przykładzie mojego wyzwania:

S — chcę się nauczyć rysować, chcę umieć rysować z obserwacji i to, co sobie wymyślę
M — moim miernikiem jest zrobienie jednego rysunku dziennie i wrzucenie go na IG.
A — będę rysować tak, jak umiem na dany moment, najważniejsza jest sama czynność rysowania (Achievable); kiedy go zrealizuję, z dużym prawdopodobieństwem będę miała pożądaną przez siebie umiejętność (Attractive)
R — zawsze chciałam się tego nauczyć, jeśli utrzymam się w postanowieniu, osiągnę ten cel.
T — wyzwanie będzie trwało rok (365 rysunków) od 13 stycznia 2017 roku.

Tak to wygląda u mnie. Prawdopodobnie u każdej osoby rozpisanie tego samego celu może wyglądać inaczej, bo inne mamy powody działania i inne pomysły ich realizacji.


Chodzi też o to, żebyśmy nawet najbardziej przerażający i duży cel określili w taki sposób, abyśmy uwierzyli, że jesteśmy w stanie go zrealizować.

Nauczyć się rysować w rok? Masakra! Robić jeden rysunek dziennie przez rok? Da się zrobić!

Pod tym linkiem możecie znaleźć galerię wszystkich prac z mojego wyzwania: 

https://www.instagram.com/heksametonium/

Może dla kogoś z Was będzie to motywacja do tego, aby realizować swoje marzenia.

Wiecie co? Czasami okazuje się, że jest to łatwiejsze, niż nam się wydawało i żeby je zrealizować po prostu trzeba zacząć to robić :)

Czas leci, jeśli nie zaczniesz dzisiaj to za rok, nadal nie będziesz miał tego, o czym marzysz, a jeśli zaczniesz, to jedno jest pewne. To, że będziesz bliżej. I to, że będziesz na ścieżce, która zmienia życie, tak jak nie zrobi tego żaden coaching ani gwiazdka z nieba.

Do roboty samoloty!


Jeśli potrzebujecie pomocy w rozpisywaniu swoich celów SMARTem to piszcie do mnie śmiało w wiadomości na fanpage'u. 

Bywajcie!


Dziękuję Ci za przeczytanie tego artykułu — włożyłam dużo czasu i energii w stworzenie go dla Ciebie. Dlatego będzie mi bardzo miło, jeśli zostawisz po sobie ślad! Bez znaku od Ciebie, ten blog nie jest kompletny.
  • Zostaw komentarz na Facebook'u — Twoje przemyślenia, wnioski i doświadczenia są dla mnie bardzo cenne, dzięki nim mogę tworzyć artykuły o tym, co jest dla Ciebie interesujące i przydatne.
  • Podaj dalej! - jeśli to, co piszę, coś w Tobie ruszyło, albo Ci pomogło, podziel się tym ze swoimi znajomymi, może oni też znajda tu coś dla siebie.
  • Wpadnij na Instagrama — jeśli jesteś ciekaw, jak wygląda codzienne życie, autorki tych wszystkich mądrych wywodów, zajrzyj tutaj. A jeśli szukasz kopa do działania, zajrzyj do mojego rocznego wyzwania rysunkowego, znajdziesz tu codzienną dawkę motywacji!
  • Zajrzyj na Facebook'a — dzięki fanpage'owi będziesz na bieżąco z najświeższymi artykułami, znajdziesz tu też linki do ciekawych materiałów i miejsce do dyskusji na około-egzystencjalne tematy :)
Stay tuned!





Czytaj dalej »

Jak radzić sobie z codziennością





Jest w życiu pewna, ważna do odrobienia lekcja, jeśli często czujesz się jak ofiara, a nie chcesz się tak czuć. Czasami wydaje się, że życia wymyka się spod kontroli, że wisi nad nami jakieś fatum, pech, czy cokolwiek, co sprawia, że wszystko nie idzie.

Tą lekcją jest nastawianie i idąca za nim reakcja na zdarzenia życiowe.

Z każdej strony wylewa się paćka o nastawieniu, że ono jest takie strasznie ważne, że od niego wszystko zależy. No i jakoś tak próbowałam się „nastawiać”, ale różnie to wychodziło. Dopiero jak zaczęłam medytować, to skumałam, o co chodzi. Nie chcę pisać, że o co „tak naprawdę” chodzi, bo być może dla każdego to wygląda trochę inaczej, a ja dziś opiszę, co się zmieniło w moim nastawieniu. Dlaczego wcześniej działała wyrywkowo, a teraz działa i co to znaczy, że działa.

Kiedyś moje pozytywne nastawianie polegało na tym, że starałam się widzieć pozytywy sytuacji. Problem w tym, że nie każda sytuacja ma jakieś pozytywy, a nawet jeśli ma, to nie zawsze przydają się one, żeby je rozwiązać. Oznacza to, że moje nastawienie ukierunkowane było zewnętrznie, na rzeczy, na które nie mam żadnego wpływu. Wmawiałam sobie, że beznadziejne sytuacje nie są takie złe i dzisiaj wydaje mi się, że gdzieś z tyłu głowy liczyłam na to, że skoro się tak dobrze „nastawiam”, to zaraz wjedzie rycerz i zabije smoka". Co się oczywiście nigdy nie zdarzało, a ja z tych sytuacji spadałam raz na cztery łapy, a raz na grzbiet, bywało różnie.

To, co się zmieniło to miejsce, w które ukierunkowane jest moje nastawienie. Nie wierzę już, że sytuacja jest lepsza, niż mi się wydaje, albo że zostanę magicznie wybawiona. Wierzę w racjonalny osąd. Staram się zobaczyć, jak dany problem rzeczywiście wygląda (na tyle o ile pozwala mi moja percepcja). Sprawdzam plusy i minusy, ale nie wymyślam żadnych na siłę. A dobre nastawienie mam do siebie. Do swoich możliwości. Wierzę, że mam w sobie to, czego potrzebuję, aby sobie poradzić, a jak nie mam to, że potrafię to zdobyć.

Nie wiem, czy widzicie różnicę. Rozumowo nie jest może zbyt wielka, ale życiowo kolosalna, bo daje poczucie sprawczości i odpowiedzialności, które są dla mnie jednymi z głównych sił napędowych działania i dobrego życia w ogóle.

Wbrew obiegowej opinii nastawienie to nie są różowe okulary, przez które mamy patrzeć na świat na wyrywki jak nam pasuje. Nastawienie to postawa. A postawa to jest coś głęboko w nas zakorzenionego. Postawa to podstawa, z której wypływają nasze działania, reakcje, emocje, sposób, w jaki myślimy. 


Więc jeżeli moją podstawą jest wiara we własne możliwości, poczucie sprawczości i odpowiedzialności to zabiorę się za rozwiązywanie problemów w zupełnie inny sposób, niż wtedy kiedy sądzę, że to sytuacja ma nade mną władzę, jestem zależna, od tego, co się wydarzy i powinnam czekać na cud, czyż nie? 

Nie jest tak, że ze zmianą nastawianie wszystkie problemy się rozwiążą, ale pewne rzeczy przestaniesz postrzegać jak problemy, a innymi po prostu się zajmiesz, kiedy trzeba i jak trzeba. 

Teraz powinnam napisać tutaj jakieś ćwiczenie jak to dobre nastawienie zbudować, ale nie zrobię tego, bo go nie znam.

To codzienność jest ćwiczeniem.
Everyday struggle.
I choć czasami się nie chce albo przychodzi paraliżujący lęk, to warto.
Cholera warto!

Bywajcie!


Dziękuję Ci za przeczytanie tego artykułu — włożyłam dużo czasu i energii w stworzenie go dla Ciebie. Dlatego będzie mi bardzo miło, jeśli zostawisz po sobie ślad! Bez znaku od Ciebie, ten blog nie jest kompletny.
  • Zostaw komentarz na Facebook'u — Twoje przemyślenia, wnioski i doświadczenia są dla mnie bardzo cenne, dzięki nim mogę tworzyć artykuły o tym, co jest dla Ciebie interesujące i przydatne.
  • Podaj dalej! - jeśli to, co piszę, coś w Tobie ruszyło, albo Ci pomogło, podziel się tym ze swoimi znajomymi, może oni też znajda tu coś dla siebie.
  • Wpadnij na Instagrama — jeśli jesteś ciekaw, jak wygląda codzienne życie, autorki tych wszystkich mądrych wywodów, zajrzyj tutaj. A jeśli szukasz kopa do działania, zajrzyj do mojego rocznego wyzwania rysunkowego, znajdziesz tu codzienną dawkę motywacji!
  • Zajrzyj na Facebook'a — dzięki fanpage'owi będziesz na bieżąco z najświeższymi artykułami, znajdziesz tu też linki do ciekawych materiałów i miejsce do dyskusji na około-egzystencjalne tematy :)
Stay tuned!




Czytaj dalej »

Działać bez działania





Jest pewna rzecz, która mnie jednocześnie denerwuje i niezmiernie zadziwia.

Wyparcie działania.

Szczególnie wśród osób, które stwierdzają, że chcą zmienić swoje życie i pracować nad sobą. To wielka plaga trawiąca rozwój osobisty i psychologię. 

Chcę zmienić wszystko, być milionerem, mieć super związek, być szczęśliwym itd. ALE żebym się nie musiał za bardzo narobić.

Zupełnie nie rozumiem, dlaczego tak dużej ilości osób wydaje się, że wystarczy o czymś gadać, rozkminiać, rozpisywać setki stron GROWów, SMARTów, SWOTów, oprószyć wszystko piramidą Diltsa i się zrobi.

Zrobi się, ale nie samo.

A potem takie osoby po 5 latach coachingów i psychoterapii chodzą po mieście i każdemu, kto chce albo nie chce, ich słuchać opowiadają jakie to wszystko gówno warte i jakie wyciąganie pieniędzy.


Cała masa ludzi w RO chłonie jak gąbka hasła typu: „możesz wszystko".

Tak możesz, ale ZROBIĆ. Musisz podjąć AKCJĘ, zacząć DZIAŁAĆ. Analizowanie każdego aspektu związku nie sprawi, że ten związek nagle stanie się idealny, jeśli nie podejmiesz działań związanych ze zmianą swoich zachowań, przekonań, myśli, albo działania związanego z zakończeniem związku, jeśli bez sensu jest go dłużej ciągnąć.

To tak jakby liczyć, że od samego czytania o dietach i spalaniu tłuszczu zaczniesz chudnąć. Przecież każdy wie, że to nic nie da, jeśli po przeczytaniu nie zmienisz diety i stylu życia. Dlaczego więc tyle osób sądzi, że od samego czytania o organizacji czasu stanie się bardziej zorganizowanym, a od samego kołczowania pewności siebie, staną się lwami salonowymi?

Trzeba zdobywać wiedzę, żeby korzystać z doświadczenia innych i nie tracić lat na dochodzenie do pewnych rzeczy, które są już od lat opisane. Rozmowa z psychologiem, coachem, a nawet z bliską osobą, pozwala zauważyć to w nas, co jest na co dzień dla nas niewidzialne, uświadomić mnóstwo rzeczy i skorzystać z pomocy osób, które wiedzą, co w danej sytuacji może Pomóc, ALE wszystko to jest NIC niewarte, jeśli nie działasz!

Rozumiem, że możesz się bać, że czasem babranie się w starym, ale dobrze znanym bajorku wydaje się lepsze od zmian, ale jeśli czegoś z tym nie próbujesz ZROBIĆ, to nie gadaj, że życie jest wstrętne i niesprawiedliwe, a Ty tak się starasz i nic nie wychodzi.

Podam kilka przykładów „pracy nad sobą” bez podejmowania działania:
  • Czytasz książkę za książką, o tym, jak myślą kobiety, o komunikacji w związku, idziesz na coaching, żeby poprawić jakość związku, ALE nigdy nie zapytałeś partnerki, o co jej chodzi, albo co czuje, nie podejmujesz akcji komunikowania się w związku.
  • Postanawiasz się lepiej zorganizować. Rozpisujesz plany dzienne, dniowe, tygodniowe, masz śliczny kalendarz, ale nigdy swoich planów nie realizujesz, bo Twoim celem staje się planowanie, a nie działanie,
  • chcesz rzucić palenie, czytasz o tym, rozmawiasz z ludźmi, jak im się udało. W międzyczasie idziesz na papierosa, bo nie podejmujesz działania ograniczenia palenia.
  • Chcesz schudnąć, wiesz już wszytko o dietach i planach treningowych, tak Cię to zdołowało i zmęczyło, że idziesz po batona, zamiast podjąć drobne działania, typu spacer zamiast samochodu, owoc zamiast słodyczy.
  • Chcesz ograniczyć relacje z toksyczną osobą z Twojego otoczenia, czytasz o takich osobach, już nawet wiesz jakie ma zaburzenia, ale gdy tylko zadzwoni biegniesz do telefonu, zgadzasz się na spotkanie, znów dajesz się wykorzystać. W przypływie samotności nawet sam zadzonisz, żeby pogadać, a potem znowu jesteś wkurzony i bez energii. Nie podjąłeś działania ograniczenia kontaktu. 
Jest taka teoria, że jeśli nie mamy naturalnej motywacji do działania, to oznacza, że mamy źle określone cele, albo osiągnięcie tego celu nie jest tak naprawdę dla nas istotne. Powodów, dla których nie robimy rzeczy, jest naprawdę dużo, od wyuczonej bezradności, przez uzależnienia, strach, do bycia w stanie cierpienia dla korzyści takich jak współczucie innych czy wymówki.

Jednak jak obserwuję ludzi dookoła, widzę, że często powodem jest zapominanie o tym, że żeby rzeczy były zrobione, trzeba je ROBIĆ. Tylko tyle i aż tyle. Mam wrażenie, że trochę zagalopowaliśmy się w analizowaniu i szukaniu w dzieciństwie powodów dorosłych zachować. Dopóki nie mówimy o chorobach psychicznych, myślę, że nie ma potrzeby wchodzić w te tematy zbyt głęboko. 

Jesteś już dorosłym, oddzielnym, samodzielnym bytem. Przestań zwalać wszystko na to, że mama Cię nie kochała, albo gadała głupoty. Stało się. Nie masz już na to wpływu, ale masz wpływ na to, co o tym myślisz i co z tym zrobisz. Masz wpływ na to, jak będzie wyglądało Twoje życie każdego dnia od dzisiaj, ale musisz DZIAŁAĆ. Bez tego choćbyś przeczytał tysiąc książek i chodził 10 lat do terapeuty, niewiele się zmieni, bo nawet terapeuta nie rozwiąże za ciebie Twoich problemów, on może Cię jedynie przygotować do tego, abyś sam je rozwiązał. 
Ale RUCH jest w TWOICH rękach.

Jesli chcesz coś zrobić, po prostu zacznij to robić.

Powodzenia!

Bywajcie!


Dziękuję Ci za przeczytanie tego artykułu — włożyłam dużo czasu i energii w stworzenie go dla Ciebie. Dlatego będzie mi bardzo miło, jeśli zostawisz po sobie ślad! Bez znaku od Ciebie, ten blog nie jest kompletny.
  • Zostaw komentarz na Facebook'u — Twoje przemyślenia, wnioski i doświadczenia są dla mnie bardzo cenne, dzięki nim mogę tworzyć artykuły o tym, co jest dla Ciebie interesujące i przydatne.
  • Podaj dalej! - jeśli to, co piszę, coś w Tobie ruszyło, albo Ci pomogło, podziel się tym ze swoimi znajomymi, może oni też znajda tu coś dla siebie.
  • Wpadnij na Instagrama — jeśli jesteś ciekaw, jak wygląda codzienne życie, autorki tych wszystkich mądrych wywodów, zajrzyj tutaj. A jeśli szukasz kopa do działania, zajrzyj do mojego rocznego wyzwania rysunkowego, znajdziesz tu codzienną dawkę motywacji!
  • Zajrzyj na Facebook'a — dzięki fanpage'owi będziesz na bieżąco z najświeższymi artykułami, znajdziesz tu też linki do ciekawych materiałów i miejsce do dyskusji na około-egzystencjalne tematy :)


Stay tuned!






Czytaj dalej »

W szponach produktywności




W ciągu swojego krótkiego życia miałam okazję spotkać całkiem sporo osób licytujących się o to, kto krócej spał, bo pracował, albo nie był na wakacjach, bo pracował, albo nie był na randce, bo pracował, a jak już na tej randce był to był, to bardziej dla odhaczenia w rubryce "Związek" w "Planie perfekcyjnego życia".

Trochę dałam się kiedyś wciągnąć w taką manię produktywności, ale już mi minęło, bo to jest tak, że, jak się przegina, w którąkolwiek stronę to w końcu to odbije się czkawką. Jeśli np. będzie się olewało rodzinę dla pracy, to ta rodzina się w końcu rozleje. Jak się będzie ignorowało to, że organizm mówi "odpocznij", to w końcu ciało pokaże Ci gigantycznego fucka, po którym będzie trzeba zwolnić, na dłużej niż przewiduje ustawa i przyjemny wypoczynek to nie będzie.

Tak patrząc z boku, zaczynam się zastanawiać czy to coś złego spać 7-8 godzin dziennie, mieć czas na spotkanie ze znajomymi albo czytanie książki nienaukowej, choćby w tramwaju.


Takie hardcorowe wyciskanie siebie do ostatniej kropelki energii i czasu wydaje mi się strasznie bezduszne, gdzie miejsce na miłość do siebie?

Z jednej strony z każdym rokiem widzę, że nie ma gdzie się spieszyć, świat zmienia się w taki sposób, że bycie 30-letnim studentem nie jest już wstydem, a często świadomą decyzją, dojrzalszego człowieka, który wie, w czym chce się spełniać i zabiera się za temat z olbrzymią pasją i powerem. I w ogóle mam wrażenie, że ten czas młodości dobrze poświęcić na doświadczanie i poznanie siebie. Po prostu wydaje mi się, ż łatwiej decydować o swojej przyszłości i konkretniej ją zaplanować jak ma się chociaż te 25 lat niż jak się miało 18. Są też rzeczy, których nie przeskoczę, np. nie zdobędę 10-letniego doświadczenia w rok. Pogodziłam się, że niektóre rzeczy potrzebują czasu, ja też do pewnych spraw muszę dojrzeć, więc nie gonię ich na siłę. 


Z drugiej strony widzę, że ludzie dookoła strasznie gdzieś gonią i zastanawiam się czy ja też nie powinnam. Ale zadaję też sobie pytanie dokąd gonią i czy warto, bo raczej wątpię, że wszyscy mają plan, zasuwać do trzydziestki, a potem emerytura aż do emerytury.

Po prostu nie rozumiem tego pędu i wyciskania ze swoich możliwości psychicznych, fizycznych i czasowych, aż do granic możliwości. Wydaje mi się to takie bezduszne i pozbawione miłości do samego siebie. Jestem świadoma, że dobrze pokonywać swoje bariery, każdego dnia robić coś więcej, pracować nad sobą, rozwijać się i to tez robię, ale w granicach rozsądku i bez bycia dla siebie katem. Podatki, szef, rachunki i zła pogoda i tak już dają nam po tyłkach, więc nie biczujmy się do tego my sami. Mam na myśli to takie ekstremum. I ten brak miłości do siebie.

Świat leci przed siebie w jakimś szalonym tempie, a my dajemy się wciągnąć w ten chory wyścig, nie zastanawiając się nawet, dokąd to wszystko prowadzi. Jestem bardzo ciekawa, ile osób zadało sobie pytanie, po co tak zapieprza i dokąd się tak spieszy.


Zwolnienie, odpuszczenie pewnych spraw, wyśrubowanie celów, pogodzenie się ze sobą.
To moje cele. Wszystko po to, żeby jak już się za coś zabiorę robić to z energią, zainteresowaniem i wiedząc, po co mi to, a nie levelować na siłę, a na koniec dnia padać wycieńczonym i smutnym, nie rozumiejąc, dlaczego jest się nieszczęśliwym, skoro robi się to, co media społecznościowe pokazują jako to, co trzeba robić, żeby być kul i trendi.

Dbajcie o siebie!

Bywajcie :)


Dziękuję Ci za przeczytanie tego artykułu — włożyłam dużo czasu i energii w stworzenie go dla Ciebie. Dlatego będzie mi bardzo miło, jeśli zostawisz po sobie ślad! Bez znaku od Ciebie, ten blog nie jest kompletny.
  • Zostaw komentarz na Facebook'u — Twoje przemyślenia, wnioski i doświadczenia są dla mnie bardzo cenne, dzięki nim mogę tworzyć artykuły o tym, co jest dla Ciebie interesujące i przydatne.
  • Podaj dalej! - jeśli to, co piszę, coś w Tobie ruszyło, albo Ci pomogło, podziel się tym ze swoimi znajomymi, może oni też znajda tu coś dla siebie.
  • Wpadnij na Instagrama — jeśli jesteś ciekaw, jak wygląda codzienne życie, autorki tych wszystkich mądrych wywodów, zajrzyj tutaj. A jeśli szukasz kopa do działania, zajrzyj do mojego rocznego wyzwania rysunkowego, znajdziesz tu codzienną dawkę motywacji!
  • Zajrzyj na Facebook'a — dzięki fanpage'owi będziesz na bieżąco z najświeższymi artykułami, znajdziesz tu też linki do ciekawych materiałów i miejsce do dyskusji na około-egzystencjalne tematy :)
Stay tuned!

Czytaj dalej »

Jak odnieść sukces wg Sokratesa


Długo szukałam czegoś uniwersalnego, czegoś, co mogłabym określić jednym zdaniem, jako właśnie ta rzecz, która sprawia, że w życiu idzie albo nie idzie.
Wiem, że poszukiwanie czegoś takiego jest w samym zamyśle dość absurdalne, bo na sukces, spełnienie czy szczęście składa się tak dużo czynników, że można by było stworzyć całkiem gruby Leksykon rzeczy prowadzących do 3 razy S".

Okazuje się jednak, że wraz z poszukiwaniami ten pomysł stawał się coraz mniej absurdalny i ostatnio trafiłam na cytat totalnie w punkt. I to nie stworzony przez jakiegoś supercoacha, próbującego Ci wcisnąć swój niezastąpiony produkt, a przez Sokratesa. 

Kumacie powagę sytuacji?!

Ktoś prawie 2500 (słownie: dwa i pół tysiąca!) lat wstecz dał odpowiedź na pytanie, które zadaje sobie dzisiaj tak wiele osób!

Nie trzymam Was dłużej w niepewności, oto co mądrego zostało powiedziane:

Czyż nie jest oczywiste, iż ludzie odnoszą sukces, gdy znają siebie, a porażki, gdy siebie nie znają? Ci, którzy znają siebie wiedzą, co do nich pasuje najlepiej, ponieważ umieją odróżnić, to co potrafią zrobić, od tego, czego nie potrafią. Przez robienie tego, na czym się znają, spotykają swoje własne potrzeby i osiągają swoje cele, podczas gdy trzeźwo patrząc na rzeczy, których nie rozumieją, unikają porażek i błędów. "

Przesłanie płynące z tego tekstu jest takie, że to nad czym powinniśmy pracować to pewność siebie i samoświadomość.

Pewność siebie jest często mylona z poczuciem własnej wartości, a to są dwie zupełnie różne rzeczy, choć mocno oddziałujące na siebie. Kiedy jestem pewna siebie, moje poczucie wartości rośnie, bo wiem, że mogę liczyć na samą siebie w różnych sytuacjach, wiem, że zachowam się adekwatnie, stanę na wysokości zadania.

Poczucie własnej wartości można określić jako odpowiedź na pytanie: Jak określam swoją wartość?
zaś pewność siebie jako: Jak dobrze znam siebie i w jakim stopniu mogę na siebie liczyć?

Samoświadomość to ciągłe poszukiwanie odpowiedzi na pytania: "Kim jestem?""Do czego jestem zdolny?""Jaki jestem?"

Uważam, że jednym z najważniejszych zadań każdego człowieka w ciągu życia jest jak najlepsze poznanie własnej osobowości i charakteru, dążeń i celów i odpowiedzenie sobie na pytanie: "O co mi tak właściwie mi w życiu chodzi?"

Oddzielenie własnego obrazu siebie od tego, co chcą widzieć w nas inni i uwolnienie się od tych ram narzuconych przez rodzinę czy społeczeństwo. Nie jest to zadanie łatwe ani możliwe do odwalenia w jedno popołudnie. To jest treść życia i siła napędowa do działania.

Warto sprawdzać się w różnych sytuacjach, choćby po to, żeby wiedzieć, jak sobie z nimi radzimy.


Czy kiedy czytacie biografie tzw. ludzi sukcesu albo wywiady z nimi nie macie wrażenia, że większość z nich to osoby o bardzo dużej samoświadomości? Oni nie dadzą sobie wcisnąć poglądu, z którym się nie zgadzają, nie podążali drogą, którą im ktoś wymyślił, tylko szli za tym, co ich wewnętrznie cisnęło (mówię o naukowcach, literatach, artystach, biznesmenach, nie o celebrytach).

Najważniejsza praca domowa, którą powinniśmy odrabiać każdego dnia od momentu, kiedy to sobie uświadomimy, aż do końca, to poznawanie i próba zrozumienia siebie, odkrycie kim jest ten głosik, który mówi w mojej głowie, rozmawiać z nim i nauczyć się budującej współpracy.


Powodzenia!

Bywajcie!


Dziękuję Ci za przeczytanie tego artykułu — włożyłam dużo czasu i energii w stworzenie go dla Ciebie. Dlatego będzie mi bardzo miło, jeśli zostawisz po sobie ślad! Bez znaku od Ciebie, ten blog nie jest kompletny.
  • Zostaw komentarz na Facebook'u — Twoje przemyślenia, wnioski i doświadczenia są dla mnie bardzo cenne, dzięki nim mogę tworzyć artykuły o tym, co jest dla Ciebie interesujące i przydatne.
  • Podaj dalej! - jeśli to, co piszę, coś w Tobie ruszyło, albo Ci pomogło, podziel się tym ze swoimi znajomymi, może oni też znajda tu coś dla siebie.
  • Wpadnij na Instagrama — jeśli jesteś ciekaw, jak wygląda codzienne życie, autorki tych wszystkich mądrych wywodów, zajrzyj tutaj. A jeśli szukasz kopa do działania, zajrzyj do mojego rocznego wyzwania rysunkowego, znajdziesz tu codzienną dawkę motywacji!
  • Zajrzyj na Facebook'a — dzięki fanpage'owi będziesz na bieżąco z najświeższymi artykułami, znajdziesz tu też linki do ciekawych materiałów i miejsce do dyskusji na około-egzystencjalne tematy :)
Stay tuned!




Czytaj dalej »

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia