Z motywacją to jest tak, że raz jest, a raz jej nie ma. To normalne, trochę denerwujące, ale normalne. Grunt w tym, żeby te momenty bez motywacji były jak najkrótsze, żeby potrafić z nich wyleźć i ruszyć do działania z jeszcze większą mocą.
Ale poza motywacją jest jeszcze jedna, bardzo ważna rzecz. Trzeba sobie uświadomić co daje nam energię do działania.
Jakoś tak na przełomie stycznia i lutego miałam moment kiedy nic, ale to absolutnie nic mi się nie chciało. I nie mówię tu nawet o dużych rzeczach, typu praca, osiąganie celów itp. Nie chciało mi się jeść, a z łóżka wstawałam tylko dlatego, że nie chciało mi się tłumaczyć dlaczego nie wstaję. Byłam jak czołg. Robię to co muszę, bez refleksji, bez przyjemności.
Nawet nie mogę powiedzieć, że byłam jakoś strasznie smutna czy przygnębiona, raczej określiłabym to, że czułam NIC. Jakim cudem zaliczyłam egzaminy? Nie wiem. Jakim cudem ogarnęłam kilka innych spraw? Nie wiem. Jechałam na automacie. Na szczęście mój komputer, telefon i ściany ciągle migają mi hasełkami o odpowiedzialności, braniu życia we własne ręce , spełnianiu marzeń itp. I jak tak leżałam kolejny wieczór, i gapiłam się w ścianę na której miałam powypisywane takie zdania, nagle zaczęłam je znowu widzieć. I doszłam do wniosku, że mogę tak sobie być w swojej beznadziei do końca życia i że da się, a jak najbardziej, tylko po co. I że jak sama się nie ogarnę to mnie nikt nie ogranie, bo po co miałby to robić. I jak się nie pozbieram to tylko ja będę tego żałować.
Pozbierać się, Okej, Niby bułka z masłem, ale jak to zrobić? I zaczęłam kminić skąd mam wziąć do tego wszystkiego siłę, czy tez może nie siłę, bo tę czułam, że w sobie mam, ale raczej taką iskierkę, która spowoduje, że znowu mi się zechce.
W moim przypadku odpowiedź jest jedna: ludzie.
Czasami mam wrażenie, że mam w głowie takiego małego ludzika, który jest trochę mądrzejszy ode mnie i lepiej wie co jest dla mnie dobre. W chwilach, w których się czegoś boję, albo nie wiem co mam zrobić, on bierze mnie za rękę i prowadzi, szepcze w ucho: "Dasz radę", "Idź spróbuj", albo klepie po ramieniu i wypycha do działania.
I tak też ten ludek zrobił tym razem. Zaczął mnie wypychać do ludzi, kazał dzwonić do rodziny, spotykać się ze znajomymi, uśmiechać się do nieznajomych, a ja zaczęłam czuć, że w środku zaczyna mi się tlić mały płomyczek, potem coraz większy i większy.
Paradoksem jest to, że kiedy chcesz się schować od świata, lekarstwem na to może być właśnie wyjście do świata (?!).
Misja: znajdź to co jest dla Ciebie iskierką, która rozpala Twój płomień. To mogą być relacje, albo jakieś czynności, może obcowanie z naturą, a może raz na jakiś czas potrzebujesz wyjść z domu i iść przed siebie. Tak na prawdę to może być wszystko, zastanów się, co Tobie daje energię do działania i włącz tego jak najwięcej w swoje życie.
Ten post miał być zupełnie o czym innym. O celach. Ale tak teraz myślę, że zanim zabierzemy się za cele, zadaj sobie na spokojnie te dwa pytania:
- Jaka jest moja sentencja?
- Czy byłem dzisiaj lepszy niż byłem wczoraj?
Bywajcie :)