I wiecie co?
Dupa.
Nikt mi nie powiedział, że kiedy wyobrażam sobie siebie za pięć lat, to po tym czasie, mogę już być zupełnie innym człowiekiem. Inną wersją siebie, z zupełnie innymi marzeniami, wartościami, dążenia, ogólnym mindsetem, i choć plan na początku był ze mną totalnie spójny, to teraz nagle już nie jest.
Kiedyś myślałam nawet nad tym i bardzo się bałam, co by było, gdyby się okazało, że mi się pozmienia, że przestanę widzieć sens w czymś, w co włożyłam dużo czasu i energii.
I dzisiaj jestem te 5 lat później od rozpisania planu idealnego życia i mogę tym planem co najwyżej rozpalić w komiku. Nie mówię, że był on zły. Jest dobry, nawet całkiem zajebisty, ale dla mnie sprzed pięciu lat. A tamtej osoby już w 90% nie ma.
Jeszcze nie wiem co zrobić z tym fantem.
Ciekawostką jest to, że ostatnio wydarza się sporo rzeczy, których się obawiałam i myśl, o których mnie paraliżowała. Przyszedł ten moment (w skrócie: koniec studiów, czas na dorosłość), o którym przez ostatnie 1,5 roku dużo myślałam i wygląda dokładnie tak, jak się tego obawiałam i (o zgrozo!) dobrze mi z tym. Dobrze mi ze wszystkimi niewypałami, przeciągnięciami w czasie, ze wszystkim, co nie wyszło, bo miałam szansę się zachłysnąć, zawalczyć o oddech i przemyśleć sobie wiele spraw.
Wiem, że dzisiaj jest tak enigmatycznie i może nawet trochę bez sensu. Ale chcę Wam przekazać jedną górnolotną myśl. Stary plan zawsze można wyrzucić i stworzyć nowy. Od tego się nie umiera (!).
Trzymajcie się ciepło!
xoxo