Ogólnie wszystkie sceny, w których główny bohater robi coś po raz pierwszy są świetne, a takowe pojawiają się co chwila. To co najbardziej zwróciło moja uwagę to to, jak bardzo zmysłowo główny bohater odbiera otoczenie, napawa się tym czego próbuje, jak bardzo skupia się na przyjemności płynącej z bardzo prostych rzeczy. I chociaż film jest przyjemnym i lekkim melodramatem naszła mnie po nim rozkmina, że jesteśmy tak bombardowani ilością rzeczy, które mają nam zapewnić rozrywkę, przyjemność, sytość, cieszyć oko itd, że aż ciężko jest z tego wszystkiego wyciągnąć jakakolwiek radość i chociaż jedną z tych rzeczy nacieszyć się tak na sto procent. I spod tej góry "cudów" wyłaniają się nagle super proste rzeczy, ale dające gigantyczną frajdę. Bo tak szczerze, kto ostatnio cieszył się z kupionego w parku loda czy gofra tak jak robią to małe dzieci, caałym sobą?
Zawsze zadziwiają mnie tematyczne zbiegi okoliczności, oglądałam film o facecie, który poznaje świat jak małe dziecko, a teraz zajmuję się małym berbeciem, który rzeczywiście poznaje świat i radość na jego twarzy kiedy dostaje ulubionego chrupka, albo ktoś mu pokarze coś nowego jest bezcenna i wypełnia całe pomieszczenie. Do tego wszystkiego natrafiłam na książkę "Sztuka prostoty", nie zdążyłam jej jeszcze dorwać w swoje ręce, ale zamierzam to niedługo zrobić, książka mówi podobno o tym jak uprościć swoje życie i czerpać z tej prostoty satysfakcję, jestem jej bardzo ciekawa.
Teraz jeszcze przyszło mi do głowy, skąd nagłe zwrócenie mojej uwagi na prostotę i radość z drobnych rzeczy. Wynika to z tego, że od pewnego czasu czuję się przytłoczona przedmiotami, tona ciuchów w szafie, garnków nie mieszczących się do szafki i butów wypadających z innej. Mam ochotę wyrzucić wszystko, a jednocześnie chciałabym mieć ciastko i zjeść ciastko, czyli pozbyć się z domu gratów, a jednocześnie mieć wszystko czego potrzebuję pod ręką. Problemy XXI wieku pełną gębą.
Bywajcie