Pokazywanie postów oznaczonych etykietą UMYSŁ. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą UMYSŁ. Pokaż wszystkie posty

Skąd wziąć motywację





Tegorocznym hasłem przewodnim jest dla mnie z głową i z sercem.
Co mam na myśli?

A to, żeby nie ścigać się w wynikach dla samego ścigania, tylko jeśli mam coś robić to wiedząc, po co i jednocześnie obdarzając siebie dużą dawką miłości i wyrozumiałości. Bo trzeba dbać o siebie, po prostu.

Choć brzmi to bardzo przyjemnie, to w praktyce musiałam stanąć przed kilkoma trudnymi wyborami, zrezygnować z rzeczy, w które byłam bardzo zaangażowana, albo takich, które kosztowały mnie po prostu dużo czasu i energii (o błędzie utopionych kosztów przeczytasz tutaj.). Nie były to decyzje łatwe i takie, które podejmuje się ot, tak, ale żeby wprowadzić w swoje życie nowe rzeczy, trzeba wcześniej zrobić na nie miejsce.

Nigdy nie ma się pewności czy tego typu działania były dobre, czy niekoniecznie, ale już teraz czuję się, jakbym odcięła kilka kamieni wiszących u nogi.

W pewnym sensie łączy się to wszystko z moim postanowieniem bycia nieustraszoną. Boję się, co będzie dalej, ale działam pomimo lęku, a przynajmniej się staram, co w moim przypadku jest totalnie rockandrollowym zachowaniem :D

Przyjemnym odkryciem jest to, że kiedy robi się rzeczy z serca i takie, w które się wierzy, to nie ma zastanawiania się nad tym, czy motywacja jest, czy nie jest. Po prostu się je robi.

Przeanalizowałam każdy obszar swojego życia pod względem tego:

  • Po co to robię?
  • Czy chcę to robić?
  • Jeśli nie chcę, to dlaczego to robię (czy mam z tego jakieś istotne dla mnie korzyści)?
  • Co mogę zmienić, żeby lepiej mi to służyło?
  • Czego jeszcze nie robię, a bym chciała?
  • Czy daje mi to radość/ spełnienie/ nowe umiejętności (inne istotne dla mnie, pozytywne wartości)?

Stworzyłam też coś w stylu map marzeń, każdą z rzeczy, którą się zajmuję, rozpisując na cele, działania, które mogę podjąć i szukając łączników pomiędzy poszczególnymi projektami, rozplanowałam to wszystko w czasie, określając progi realizacji zadań.
Zrobiłam to na dużych kartkach, które powiesiłam na ścianie, aby w każdej chwili móc coś dopisać, bo głowa pracuję i podsuwa pomysły w najmniej spodziewanych momentach, a do tego natykając się ciągle na te plansze, dostaję sygnał: działaj!

Cieszę się, że zrobiłam to wszystko, że uporządkowałam sprawy, które zbyt długo wisiały z naklejką "jakoś to będzie". W ten sposób rozjaśniłam takie czarne dziury w swoim życiu, czyli obszary, które ciągle wiszą nad głową, ale nie wiadomo co z nimi zrobić. Dostałam takiego wiosennego poweru do działania i poczucia, że znowu to ja, a nie wypadki losowe, albo inni ludzie, kieruję swoim życiem.

Jednym z moich projektów jest roczne wyzwanie rysunkowe, które możesz śledzić na Instagramie.


Jeżeli czujesz w swoim życiu zastój, spadek energii, brak zainteresowania, nie czekaj, aż ten stan sam minie, bo to może się nigdy nie wydarzyć, a Ty stracisz czujność i przyzwyczaisz się do tej bylejakości, a bardzo łatwo się do niej przyzwyczaić. Działaj! Bądź nieustraszony!

PS: Jeśli chcesz skomentować ten post kliknij tutaj. 

Bywajcie!









Czytaj dalej »

Porządki pomagania



Trafiacie czasami na takie książki, które czytacie i myślicie „Kurwa! Dlaczego dopiero teraz! Gdybym to przeczytał/a x lat temu to moje życie wyglądałoby inaczej!"


Tak z obserwacji i doświadczenia, widzę, że to guzik prawda. Jeśli już jakimś cudem trafiłabym wtedy na tę książkę, to albo bym jej nie skończyła, albo nie zrozumiała. Nawet jakbym tę książkę wyryła na pamieć to i tak nic by w Twoim życiu nie zmieniła bo to nie był na to czas.

W ogóle, żyję w takim przekonaniu, że książki, które się znajduje i czyta w danym momencie życia to trochę takie podpowiedzi od losu, które pojawiają się doskonale na czas.
Ile to książek miałam przeczytać, albo zaczęłam i nie skończyłam, i dopiero niedawno, rzeczywiście poczułam, że to MÓJ czas na przeczytanie ich,zabrałam się za nie znowu i coś w głowie pyknęło.


Jedną z takich książek, jest druga przeczytana przeze mnie, pozycja Hellingera.
Skończyłam właśnie "Porządki pomagania" i przez całą książkę miałam w głowie wielkie pytanie: "dlaczego dopiero teraz to czytam?!"
W poście „Nie jestem już Matką Teresą ” pisałam jakie miałam kiedyś podejście do pomagania i ta książka w dużej mierze przedstawia takie podejście do pomagania jakie mam teraz. I pytam siebie, o co tu chodzi i wymyśliłam tak, dzięki temu, że dostałam kilka razy po tyłku, mogłam sobie sama wypracowywać, swój zgodny ze sobą koncept pomagania. Gdybym wtedy tylko o tym przeczytała, pewnie zgodziłabym się z tym, ale nie wpłynęłoby to na moje działanie. Teraz dzięki temu, że zmieniła się moja postawa przeczytałam tę książkę z dużym zrozumieniem i otwartością, wyciągnęłam z niej dużo wiedzy, mogąc wyjść ponad użeranie się z samą sobą.

Okej, koniec moich dumań na temat czytania! Po prostu czytajcie książki!

Teraz pora przyjrzeć si,ę co tym razem napisał, ktoś mądrzejszy ode mnie.

Na początku Hellinger wyróżnia 5 głównych zasad pomagania, które nazywa porządkami. Uważa te zasady za najważniejsze, jeśli rzeczywiście chcemy komuś pomagać, aby mu pomóc (co wcale nie jest takie oczywiste). Ciąg dalszy książki, to głównie rozważania na ten temat i praktyczne przykłady z warsztatów, gdzie jest pokazane jak wyglądają te porządki wprowadzone w życie. Dzisiaj skupię się na samych przedstawionych zasadach:

Porządki pomagania:

1. Branie i dawani mają granice. Dostrzeżenie tych granic i szanowanie ich jest sztuka pomagania. 

"Można dać tylko to, co się samemu posiada, oraz że oczekuje się i bierze tylko to, czego się potrzebuje. (...) Niekiedy dawanie jest niewskazane. Jest tak wtedy, gdy dając, odbiera się drugiemu możliwość lub nawet konieczność samodzielnego niesienia ciężaru życia".

Chodzi o to, aby pamiętać, że nie możemy dać komuś czegoś czego nie mamy, czyli np. udzielić porady i pomocy ponad nasze kompetencje oraz możliwości fizyczne, psychiczne i finansowe. Niby oczywiste, ale w praktyce okazuje się, że nie. Poświęcamy siebie, aby pomóc innym, nie powinno tak być, bo pomoc, jak wskazuje definicja słownikowa, ma być wsparciem, ułatwieniem, a nie zrobieniem czegoś za kogoś.  Wyręczanie innych, może jest pomocą na krótka metę, ale ostatecznie szkodzi. Ja bym nazwała ten punkt taką higieną pomagania.


2. Drugi porządek pomagania polega na akceptacji ograniczeń i na pomocy (podtrzymującej interwencji) sięgającej tylko tak daleko, jak jest to niezbędne.

W kontekście ustawień chodzi o zaakceptowanie tego, że nie każdemu możemy pomóc w znaczeniu zbawić go i uchronić. Niektórzy klienci dążą do śmierci, do choroby, biorą na siebie odpowiedzialność za innych i dla nich jest to najlepsza droga. Jako pomagający musimy czasami pogodzić się z dążeniami naszego klienta, nawet jeśli są one dla nas straszne, trudne i niezrozumiałe.
Nie nad wszystkim mamy i możemy mieć kontrolę, zarówno w kwestii wydarzeń, okoliczności i losu, jak i indywidualnych cech każdej osoby.

Przenosząc to na bardziej codzienne okoliczności chodzi o to, że jeśli nie podoba nam się czyjś sposób na życie,  to żeby mu pomóc musimy zaakceptować i jego, i fakt, ze nam się to nie podoba, i nie próbować tego na siłę zmieniać. Jeśli nie umiemy tego zrobić po prostu nie pomagamy, bo w takim przypadku brak reakcji będzie miał mniej dotkliwe skutki niż reakcja.

Druga cześć mówi o tym, że nie rozkopujemy przeszłości klienta i jego rodziny dalej niż jest to niezbędna dla danej sprawy. Czyli nie robimy nic tylko dla zaspokojenia ciekawości.


3. Trzeci porządek pomagania dotyczy sytuacji gdy Dorosły pomagający udziela pomocy Dorosłemu szukającemu pomocy.

Nie ma to nic wspólnego z wiekiem. W psychologii istnieje taka teoria, że każde JA składa się z trzech schematów zachowań: Dziecka, Rodzica i Dorosłego (dla rozróżnienia pisane wielka literą), u Freuda odpowiednikiem tego jest Id, Ego i Superego.

W tym porządku chodzi o to, że pomaganie może się udać tylko kiedy zarówno pomagający, jak i osoba szukająca pomocy, występują z pozycji Dorosłej czyli są odpowiedzialni ponieść wszelkie konsekwencje,  korzyści, ale tez starty, niedogodności związane z rozwiązaniem problemu, są w gotowości zmierzyć się z prawdą jaka ona by nie była.

Hellinger twierdzi, że to jest własnie rzecz odróżniająca ustawienia od innych metod pomocy terapeutycznej. Zwraca uwagę na ryzyko wpadnięcia w związek terapeutyczny, czyli sytuacje gdy terapeuta wchodzi w role Rodzica, a  pacjent w rolę Dziecka. W takich okolicznościach pomoc nie jest możliwa, albo jest mało efektywna, dlatego że pomagający próbuje ochronić pacjenta, tak jak rodzic chroni dziecko, a pacjent kierowany impulsami i potrzebami ucieka od poniesienia odpowiedzialności i chce być tylko "głaskany".


4.Osoba pomagająca powinna potraktować problem systemowo, a nie osobiście. Chodzi o to by pomagające nie wchodził z klientem w żadne relacje osobiste.

Poza osobą, która się do nas zgłosiła próbujemy zauważyć cały kontekst, w którym funkcjonuje, czyli jej rodzinę i bliskich, bo przecież każdy osoba, jest powiązana z całą masą innych osób, które mają na nią olbrzymi wpływ. Takie podejście, poszerza perspektywę i pozwala odpowiedzieć na pytanie: "kto rzeczywiście potrzebuje pomocy?".

Najprostszym przykładem są tzw. problemy z dziećmi. Dzieci są lustrami swoich rodziców i kiedy poszpera się głębiej często okazuje się, że kiedy rodzice się ogarną to i z dzieckiem przestają być problemy.

W kontekście ustawień szczególną uwagę należy zwrócić na osoby wykluczone, czyli tzw. czarne owce i osoby, o których się nie mówi. Taka nasza postawa może powodować gniew u osoby, która się do nas zgłasza, bo nie dajemy jej uwagi, o którą prosi, ale warto przetrzymać ten gniew, bo znalezione w ten sposób rozwiązania są mocne i długotrwałe.


5. Piątym porządkiem pomagania jest miłość do każdego człowieka, takim jakim jest bez względu na różnice.

Nie oceniamy, kto jest w danym układzie dobry, a kto zły, tylko pytamy: "Co można zrobić, jak to rozwiązać". Staramy się wszystkich mających coś wspólnego z danym klientem potraktować równo i znaleźć im miejsce w swoim sercu. Bo prawda jest taka, że nigdy nie jesteśmy w stanie rzeczywiście ocenić, kto jest dobry, a kto zły, kto skrzywdził, kto został skrzywdzony, bo ludzkie losy przeplatają się tak ciasno i zawile, że nie możemy tego oceniać i zobaczyć jasno. Przyjmując całkowicie obraz sytuacji od osoby, która się do nas zgłasza, zamykamy sobie oczy na cały szereg możliwych rozwiązań.


To o czym pisałam wyżej wydaje się na pierwszy rzut oka mocno powiązane z pomaganiem profesjonalnym, terapeutycznym, ale ja widzę tutaj dużo przydatnych wskazówek do takiego codziennego pomagania.

Szczególnie ważna dla mnie jest zasada dotycząca zachowania granic, bo tak łatwo je zatracić, kiedy chcemy zbawiać cały świat, oraz zasada Dorosły-Dorosły, czyli pamiętanie o tym, że każdy ma swoją odpowiedzialność, co jakby nie patrzeć tez łączy się ze stawianiem psychologicznych granic.

Uff, wyszło długo, a z chęcią napisałabym jeszcze więcej :)

Bywajcie:)

_____________________________________________________________

Bibliografia:
"Porządki pomagania, czyli jak, kiedy i komu skutecznie pomagać" - Bert Hellinger


Czytaj dalej »

Porządki miłości


Książka Berta Hellingera Porządki miłości jest wprowadzeniem do metody ustawień systemowych, zwanych też ustawieniami rodzinnymi.

Ta metoda budzi wiele kontrowersji, głównie dlatego, że jest w niej duży element tajemnicy. Czegoś co działa, ale nikt nie jest w stanie do końca powiedzieć co to jest.
Jakaś moc, energia?
Hellinger nazywa to "wiedzącym polem".
Z punktu praktycznego, ustawienia wyglądają tak, że osoba, która ma problem, ustawia "aktorów" jako członków swojej rodziny. I tutaj właśnie pojawia się element niewytłumaczalny, bo te osoby, choć obce i nic niewiedzą o osobach, które odgrywają, są w stanie powiedzieć jak prawdziwa osoba z rodziny czuje się w danych sytuacjach i relacjach.

Po co to wszystko?
Głównie do "porządkowania" więzów rodzinnych, które w jakiś sposób się splątały, są konfliktowe. Także do wykrywania i rozwiązywania uwikłań czyli sytuacji, w których dana osoba, przeżywa losy kogoś innego z rodziny, pokutuje za jego grzechy, niesie w sobie jego poczucie winy i przez to nie jest w stanie prowadzić własnego życia tak jakby się chciała, wszystko jej się sypie.

Nie chce specjalnie wchodzić w dywagacje co do skuteczności metody. To co dużo bardziej zwróciło moją uwagę to stworzony dookoła niej system teoretyczny, który, muszę powiedzieć, robi wrażenie. Wyjaśnia bardzo dużo mechanizmów działających w rodzinie w logiczny i spójny sposób, w większości zgodny z nurtem systemowym, jednak mam wrażenie, że w niektórych kwestiach wchodzących głębiej.

Co mnie szczególnie mocno poruszyło podczas lektury tej książki to podejście Hellingera do sprawiedliwości.
Według niego, zasady, które rządzą pokojem w rodzinie są zupełnie niepodważalne. Przedstawiana przez niego sprawiedliwość rzeczywiście jest ślepa, a konkretne czyny przynoszą konkretne skutki i np. to że samemu zostało się pokrzywdzonym nie usprawiedliwia wyrządzenia krzywdy.  Mam wrażenie, że w życiu codziennym wciąż szukamy okoliczności łagodzących do tego aby nie przyjmować całkowitej odpowiedzialności. Na podstawie przedstawionych w książce przykładów jasno widać, że przed sprawiedliwością i odpowiedzialnością nie ma ucieczki. To bardzo mobilizuje do tego aby porządnie zastanowić się na swoimi czynami i relacjami rodzinnymi.

Drugą rzeczą, która szczególnie spodobała mi się w tej teorii, to to, że jest ona bardzo mocno skoncentrowana na rozwiązaniu problemu, a nie na długoletnim leczeniu czy szukaniu sensacji,

Jakoś tak się utarło, że w popkulturze ustawienia są przedstawiane jako metoda to wyciągania sekretów rodzinnych, trupów z szafy i innych smaczków. A to zupełnie tak nie wygląda.

Jest problem. Szukamy rozwiązania. Mamy rozwiązanie. Zostawiamy to w tym miejscu.

Ważną rzeczą jest też, szukanie rozwiązania jak najlepszego dla systemu, czyli takiego dzięki któremu cała rodzina będzie dobrze funkcjonować, a nie takiego, które będzie dobre tylko dla osoby, która się zgłosiła.
Często choć rozwiązanie podane jest na tacy to jest trudne do wdrożenia. Głównie dlatego, że rozwiązania są "pozytywne", czyli np. rodzicowi, któremu chcielibyśmy nawrzucać mamy powiedzieć "Oddaję Ci cześć". Czasem ciężko przeskoczyć jest własne ego, niekiedy tak ciężko, że człowiek woli umrzeć (np. na raka) niż wypowiedzieć pewne słowa. Ale o tym może napisze kiedy indziej bo to długi temat.

Wątków jest dużo i nie chce opisywać tu wszystkich bo najlepiej opisane są w książce, którą dość przyjemnie się czyta. W środku znajdują się także zapisy z ustawień i rysunki przedstawiające poszczególne procesy.

Czy polecam? Zdecydowanie. Dużo konkretnej wiedzy. Ja też miałam poczucie mierzenia się z samą sobą podczas lektury i pewną mobilizację do zadawania sobie trudnych pytań. Lubie takie książki, które każą mi się nad czymś głębiej zastanowić i ta do takich należy.

Warto ją przeczytać, jeśli nie dla samej wiedzy to po to własnie, aby podyskutować z sobą samym na ważne tematy.

Bywajcie!
Czytaj dalej »

Marzenia - instrukcja obsługi.






Czego by nie mówić, to mam dobre życie. Parę razy było niewesoło, ale chyba mam dobrego Duszka, który mnie  pilnuje i naprowadza na dobre drogi ...

Powolutku spełniają się moje marzenia i tęsknoty. Bardziej nawet pasuje określenie, że materializują się i zastanawiałam się ostatnio jak to tak, że jeszcze niedawno czułam się cholernie nieszczęśliwa i samotna, a teraz nagle jakoś to idzie i to całkiem nieźle.

Dumałam, dumałam i wyszło mi, że podstawową zasadą spełniania moich marzeń jest odpuszczanie. Absurdalne co nie?
Przecież wszystkie sekrety i prawa przyciągania kazały afirmować, myśleć intensywnie, zilustrować swoje marzenia i patrzeć na zdjęcie swojego marzenia,  każdego dnia. Pewnie to jest kwestia bardzo indywidualna, ale dla mnie intensywne myślenie o tym, że chcę mieć w życiu coś czegoś nie mam, ma katastrofalne skutki. Po kilka sekundach radości i pławienia się w marzeniach przychodzi proza życia i jakiś taki żal, jakaś gorycz i ten brak taki odczuwalny coraz bardziej.

Zaczęłam o tym myśleć i przypominać sobie, kiedy następowały moje największe przełomy i się spełniało,  i zawsze w mojej głowie pojawiała się ta sama odpowiedź, w momencie kiedy mówiłam "Pierdolę idę robić swoje". Pisałam o tym kilka razy już i to dość ostatnio, i to może wyglądać, że ja strasznie często mówię "Go fuck yourself!", ale spokojnie, typem olewacza - agresora zupełnie nie jestem.  Raczej chodzi o to, że ja idę swoją ścieżką, ale często dość z niej zbaczam, na pięć minut, bo zobaczę symbolicznego motyka i to mnie tak naprowadza z powrotem. To chyba pełni w moim życiu rolę takiej magicznej różdżki, której posiadanie dopiero niedawno sobie uświadomiłam i uczę się jej używać świadomie.

Zawsze kiedy usychałam z tęsknoty za czymś, po okresie marzeń przeplatanych z dotkliwym poczuciem braku, przychodził moment,  w którym  mówiłam sobie coś w stylu:

"mam to gdzieś i nie pozwolę, aby to, czy jest mi dobrze zależało od kogokolwiek i czegokolwiek, pierdolę, idę robić swoje, zajmę się swoim ciałem, swoją duszą, zadbam o siebie, o swoją wiedzę, o swoją przyszłość".

Technicznie rzecz biorąc wygląda to tak, że rzucam swoje marzenia w eter, "mówię wszechświatowi" czego chcę i o czym marzę, jasno i wyraźnie (czyli namaluję sobie mandalkę dopracowując w głowie szczegóły, albo powiem kilku osobom), a potem po prostu idę i robię swoje, cokolwiek by to w danym momencie nie było, nie myśląc już o tym zbytnio. Nie żyję marzeniami, nie usycham z tęsknoty. A i ten moment kiedy jeszcze czegoś nie mam odbieram jako lekcję, pytam siebie po co tak się dzieje i czego ma mnie to nauczyć.  Bo z perspektywy czasu widzę, też, że nie na wszystko, o co prosiłam, byłam w tamtym momencie gotowa, i gdyby w tamtej chwili to się wszystko zadziało to zjebałabym na całej linii.

To chyba trochę jak w opowiastce o bardzo wierzącym człowieku (niestety nie znam autora):
Kiedy podczas powodzi wzbierająca woda podeszła pod dom pewnego gospodarza pojawiła się tam też łódź ratunkowa. Mężczyzna ten odesłał ją jednak ze słowami „Nie potrzebuję was, bo Bóg ma mnie w swojej opiece”.
Kilka godzin później, kiedy woda sięgała już do okien pojawiła się druga łódź i podobnie jak pierwsza została ona odesłana z identycznym uzasadnieniem.
Woda szybko wzbierała i w pewnym momencie nasz gospodarz był zmuszony do schronienia się na dachu. Kiedy tak siedział na jego szczycie w oddali pojawił się helikopter, który podleciał bliżej i załoga spuściła w dół linę, po której mężczyzna ten mógł wciągnąć się na górę. Ten jednak odmówił z uzasadnieniem „Nic mi się nie stanie, Bóg ma mnie w swojej opiece”. Helikopter odleciał, woda nadal wzbierała i nasz bohater utonął.
W Niebie, jeszcze mokry od wody, rozczarowany i zły trafił w końcu przed oblicze Boga i zaczął na niego krzyczeć: „Dlaczego tak mnie zawiodłeś, ja w Ciebie wierzyłem a Ty pozwoliłeś mi utonąć!!!” . Bóg na to: „Odczep się ode mnie, wysłałem ci przecież dwie łodzie i helikopter!”
Bo żeby marzenia się spełniały trzeba mieć szeroko otwarte oczy i działać. Szukać znaków i wierzyć swojej intuicji, wyłapać właśnie TEN pomysł na biznes, odpisać na maila od kogoś kto dawno się nie odzywał, wejść w miejsce do którego nie wiedzieć czemu Cię ciągnie, czasami złamać swoje zasady, ogólnie wyjść ze strefy komfortu.

Odpowiedzi przychodzą szybciej niż mogłoby się zdawać. To czego szukasz jest często tuż za rogiem, ale to czy to znajdziesz jest  już w Twoich rękach.

Bywajcie :)

Czytaj dalej »

Sabotaże, czyli drugie imię pecha.



Mam ostatnio taką luźną obserwację, że większość ludzi jest totalnie sobie winna tego, że jest w czarnej dupie, tak samo jak sami sobie zawdzięczają sukcesy(ale to jest dla większości jasne jak słońce)

Kiedy tak przeanalizować zachowania można zobaczyć, że większość kryzysów nie jest w cale spowodowana wielkim wstrętnym fatum czy innym pechem tylko ciężka sumienną pracą nad tym aby się nie powiodło.

Brzmi absurdalnie co nie?

A jednak.

Pierwszym sabotażystą jest wewnętrzny krytyk, który uparcie próbuje nas przekonać, że nam nie wyjdzie. No i idziemy, robimy i faktycznie nie wychodzi, chociaż, ojej! tak bardzo się starałem. Punkt dla krytyka.

Drugi to odkładanie na później. Nie ważne że na projekcik były dwa tygodnie. Przez 13 dni pobimbam, zabiorę się ostatniego wieczoru, na pewno się uda. Na pewno będzie świetny, na pewno zdążę wszystko poprawić i doszlifować. Aha.

Next one. Marzenia, które nigdy się nie spełnią. Podcinają skrzydła prawda? A wiesz dlaczego się nie spełnią? Bo nie kiwnąłeś nawet palcem aby się spełniły.

Kolejny to niskie poczucie własnej wartości. Ilość energii włożonej w samobiczowanie i nielubienie siebie jest tak duża, że na zostanie rekinem biznesu już nie wystarcza.

Dalej są negatywne emocje. Strach, stres, gniew. Masz pójść coś załatwić.Masz dobre argumenty. Jesteś świetnie przygotowany. I ups! co za pech, zaczęły trząść Ci się ręce, drżeć głos, a na koniec wpadasz w furię, że znów nie wyszło.

Naiwność i niewyciąganie wniosków. Szczególnie jeśli częstym pytaniem w Twojej głowie jest: "Dlaczego to ciągle mi się przydarza?".
Ustalmy coś.
Jeśli coś w Twoim życiu zdarza się raz, ok może to być przypadek.
Jeśli dwa razy, to już zaczyna być podejrzane.
Jeśli trzy i więcej, to na 100 procent jest w Tobie coś co te sytuacje przyciąga i Twoim zadaniem jest przestać użalać się nad swoim losem, znaleźć to i odpowiednio zmodyfikować.

Blokujące przekonania. Tutaj sprawa jest w teorii prosta, w praktyce nieco bardziej skomplikowana, ale wyłapywanie i modyfikowanie przekonań to świetna zabawa (przynajmniej dla mnie). Szybki przykład. Masz przekonanie, że bogaci to złodzieje. Chcesz być bogaty, ale nie chcesz być złodziejem, to jakbyś się nie spinał, nie zostaniesz bogaty bez bycia kradzieją, a zakładając żeś uczciwy i dobry człowiek to oznacza, że nigdy.
I nie, nie masz teraz zacząć przekonywać siebie, że pierwszy milion trzeba ukraść. Mechanizm polega na tym, aby złe przekonanie zastąpić dobrym czyli:

  • Bogaci to złodzieje --> Pieniądze zdobywa się uczciwą pracą. Można zarabiać na tym co się lubi itp. 
  • Żeby być szczupłym trzeba się głodzić --> Żeby być szczupłym trzeba ćwiczyć i mieć zbilansowaną dietę.
  • To jaki jestem dzisiaj zależy tylko od mojej przeszłości --> Z przeszłości wyciągam naukę i tworzę siebie każdego dnia.
Warto nowe przekonanie poprzeć jakimś przykładem, np. w przypadku pieniędzy, osób, które zarabiają na pasji, lub jeśli chodzi o przeszłość, osób, które pomimo kiepskiego startu osiągnęły szczęście i sukces.


Sabotażystów jest dużo więcej, te są najbardziej popularne i najważniejsze jest to, aby każdy miał świadomość tego, kiedy i jak sam siebie podwala.
Po pierwsze, po to aby przestać to robić.
Po drugie ,aby nie tracić na to energii i ukierunkować ją na tworzenie, a nie niszczenie.
Po trzecie, dla świętego spokoju i szczęścia.


Kiedy pierwszy raz usłyszałam o sabotażach zaśmiałam się pod nosem. "Tak jasne", pomyślałam, przekonana, że przecież każdy normalny człowiek robi wszytko żeby było mu jak najlepiej i NA PEWNO sam pod sobą dołków kopać nie będzie.

Jednak ziarenko zostało zasiane i zaczęłam się przyglądać największym wtopom swojego życia i oczy rosły mi ze zdziwienia, bo okazało się, że większość sytuacji, wcale  nie spadła na mnie od tak jak grom z jasnego nieba. Nie dość, że bardziej doświadczone i wprawione oko potrafiłoby całkiem dobrze przewidzieć co się wydarzy, to jeszcze wielu z tych sytuacji można by było zapobiec. Wiadomo mądry Polak po szkodzie, ale nie o wyrzutach sumienia i odkręcaniu przeszłości ma tu być, a o świadomości tego, że dosłownie sami jesteśmy kowalami własnego losu. I tego dobrego, i tego złego.


Moimi największymi sabotażystami są:

Naiwność

Czy to się objawia:
Ufam, że ludzie są z natury dobrzy i tego zmieniać nie zamierzam, ale kilka razy nacięłam się na tym, że ktoś dawał mi wyraźny sygnały, że jest podła kreaturą, a ja udawałam, że tego nie widzę do czasu aż było za późno.

Jak tego uniknąć:
Dzisiaj nauczona doświadczeniem stosuję zasadę ograniczonego zaufania. Nadal wierzę, że ludzie są z natury dobrzy, ale nie powierzam im własnego życia od tak, na początku, za uśmiech. Dla wielu sprawa oczywista, ja musiałam się tego dość boleśnie nauczyć, ale nauczka została do końca życia, więc w pewnym sensie warto było :P Dużo dokładniej dobieram też środowisko w którym się obracam, co ogólnie dobrze robi na głowę.

Odkładanie na później:

Czym to się objawia:
Pewnie nie tylko ja mam taką świadomość, że gdybym tylko trochę bardziej przyłożyła się do studiów to miałabym wyniki wręcz wybitne, ale świadomość tego, że ogarnę, sprawia, że zaczynam się uczyć, wtedy kiedy muszę. Tak samo jest z cała masą innych rzeczy, chociażby z tym blogiem, gdybym pisała posty na zapas, albo wg harmonogramu byłby pewnie dużo popularniejszy, ale piszę jak mam wenę i wyrzuty sumienia, że dawno nic nie pisałam. Prokrastynacja to niestety u mnie temat bumerang. Po okresach bycia tytanem pracy, niezwykłej efektywności i robienia z zapasem, przychodzą momenty totalnej niemocy do czegokolwiek co się nie pali. Bez wątpienia jest to dla mnie temat do przepracowania w najbliższym czasie, więc jeśli ktoś ma coś ciekawego do poczytania to uśmiecham się szeroko :)

Jak tego unikać:
Organizacja czasu i silna samokontrola. Jak już pisałam wcześniej, ciągle z tym walczę. W teorii jestem mistrzem, w praktyce, tak po ludzku.

Brak wiary w siebie:

Czym to się objawia:
Czasami nie wysyłam CV, bo mimo spełniania wszystkich wymagań nie czuję się wystarczająco dobra. Nie biorę udziału w dyskusji, bo boję się, że ktoś mnie wyśmieje. Kiepsko prowadzę rozmowę, bo wydaje mi się, że moja pytania nie są dostatecznie błyskotliwe i celne. Posta zapisuję w wersjach roboczych, bo wydaje mi się mierny i za mało merytoryczny. Oczywiście jest w tym pewna poprawka na to, że jeszcze nie we wszystkim co chce robić czy robię jestem wystarczająco kompetentna, ale czasami wiem, że w tym przesadzam.

Jak tego uniknąć:
Pracować nad pewnością siebie i samoakceptacją. Na przestrzeni ostatnich lat zrobiłam w tym zakresie piorunujące postępy, ale czasami każdy potrzebuje kogoś kto go trochę zmobilizuje. Znajdź kogoś takiego.


Jakie sabotaże by nie były, warto każdego dnia budować w sobie poczucie sprawczości, czyli poczucia, bycia zdolnym do podjęcia działania, a do tego pracować nad konkretnymi przypadkami.

A czy Ty zauważyłeś u siebie jakieś sabotaże? Podziel się w komentarzu jak sobie z nimi radzisz, albo wspólnie coś wymyślimy :)

Bywajcie :)





Czytaj dalej »

Kompleksy do kosza



Ostatnimi czasy dużo zastanawiałam się  nad tym, czy może być, jakaś jedna rzecz, która jest przyczyną ludzkich nieszczęść. Znalazłam dwie, bardzo ze sobą powiązane, które może nie są odpowiedzialne za 100 % katastrof, ale na pewno mają dość spory udział.


STRACH i KOMPLEKSY.

Dzisiaj słów kilka o kompleksach, bo o samym strachu można by dzisięciotomową serię napisać.

Kiedy przeanalizowałam swoje życie odniosłam wrażenie, że większość złych rzeczy spotkało mnie, albo przez moje kompleksy, albo osób, które w danym momencie były dla mnie znaczące. Potem zaczęłam przyglądać się historiom ludzi dookoła i ich bliskich. Och co za zdziwienie, znów kompleksy!

Trochę to przerażające, że niezadowolenie z pewnych cech swojego wyglądu, charakteru, swojej sytuacji materialnej, poziomu wykształcenia itd. może mieć moc miotacza ognia. Niszczyć rodziny, relacje, plany na przyszłość...
Poczucie gorszości, które często idzie za kompleksami sprawia, że na własne życzenie niszczymy szczęście swoje i innych.

Bo kompleksy latami karmione, będą się w nas sączyć jak trucizna, zniekształcając nasze postrzeganie świata.

Cieszę się, że udało mi się wrócić do sposobu myślenia z zamierzchłych czasów podstawówki, na które składają się, zazwyczaj tego typu, pytania:
- Czy intensywne myślenie o dużym nosie, sprawi że mój nos się zmniejszy?
- Czy mam wpływ na daną cechę, albo sytuację?
- Czy i co mogę zrobić?

Nie zawracałam sobie wtedy głowy rzeczami, których nie mogłam zmienić, a te które mogłam zmienić (np. skoro nie umiem, to się nauczę), po prostu zmieniała, bez rozkminiania przekonań i ograniczeń, o których w tedy nie miałam najmniejszego pojęcia.

Cały czas jestem oczarowana tym ile można nauczyć się od dzieci, nie tylko od tych które teraz ganiają gdzieś w okolicach, ale też od siebie samego kiedy było się małym.
Kiedy odkrywam jak wtedy rozwiązywałam problemy i radziłam sobie ze sobą uczę się bardzo dużo i zawsze zadaje sobie pytanie: gdzie się to wszystko podziało?
Ta cała dziecięca, mądrość, zaradność i przekonanie, że sobie poradzę, i z okropnym kotletem na talerzu, i z wredną koleżanką i z potworami, które próbowały mnie pożreć w koszmarach, ale którym na szczęście nigdy się to nie udało.

I w końcu odkryłam gdzie pogubiłam to wszystko.

DORASTANIE

Dziwny był to okres, w którym powinnam była stawać się mądrzejsza, pełniejsza, pewniejsza i po prostu ociekająca zajebistością,  a skończyło się na tym, że stałam się lwem z wyrwanymi zębami i pazurami, dziewczyną, która zaczęła chodzić w ciuchach przypominających worki na ziemniaki bo utkała sobie w głowie, że bliżej jej z wyglądu do szkapy niż młodej kobietki, kłębkiem nerwów i osobą tak pozbawioną wiary w siebie, że jak dzisiaj patrzę na siebie z przeszłości to nie wiem czy powinnam siebie przytulić, czy dać kopa za mazgajstwo.

Nagle całym moim światem stały się moje niedociągnięcia, to czego nie mam. Przez to co miałam w głowie, przyciągnęłam do siebie osobę, która na początku mówiła na głos to co sama myślałam, a potem zaczęła iść w tym dalej, sprawiając, że czułam się bezsilna, bezwartościowa, i  jednoczesnie głupio wdzięczna, że ktoś poświęca mi uwagę, choćby po to, żeby mi każdego dnia dowalać.

Idealny scenariusz na katastrofę. Na szczęście coś w porę pyknęło mi w głowie i się wywinęłam, ale od tej pory każdego dnia robię wszystko, żeby siebie lubić, bo wiem, że jak siebie lubić nie będę tak, że byle kto przyjdzie i mi nagada, a ja mu uwierzę, bo z natury jestem osobą dość ufną i naiwną.

Za kompleksami idzie poczucie wstydu, a w tedy zaczyna się już gnębienie nie tylko siebie, ale i innych, byleby tylko pozbyć się tego wstrętnego uczucia. Plucie jadem na lewo i prawo. Ostatnia wojna wybuchła bo ktoś miał kompleksy, więc z tym tematem nie ma żartów.

Znam osobę, która żyje niemal w bajce. Ma kompleks pochodzenia (bo jest zwyczajne) i przez to terroryzuje otoczenie, żeby było ultra perfekcyjne, zamiast doceniać i cieszyć się z tego co ma.

Przez okres szkoły ja i moja siostra byłyśmy gnębione przez dziewczyny, które miały kompleksy związane ze swoim wyglądem. Naszym przestępstwem było to, że byłyśmy bardzo szczupłe i wysokie, a one nie.

Zdaje się błaha rzecz, kompleks, a może sprawić, że życie zamieni się w męczarnię.

Nigdy nie ignoruj swoich kompleksów. Zadaj sobie trzy pytania i pokaż kto tu rządzi. Nie pozwól, żeby poczucie braku przysłoniło Ci to co w sobie masz.

Nie pozwól, żeby świat wmówił Ci, że czegoś Ci brakuje.
Nie pozwól aby ten wstrętny głos w Twojej głowie wmówił Ci, że czegoś Ci brakuje.

Jesteś cudem. Masz w sobie wszystko czego potrzebujesz żeby być szczęśliwym.

Bywajcie :)


Czytaj dalej »

Jak Nokia 3310 uratowała mi życie








Miesiąc temu rozwaliłam trzeci w ciągu dziewięciu miesięcy telefon. Przeważnie rzeczy, które mam, służą mi latami, ale telefony jakoś się mnie nie trzymają.

Stało się - szybka pęknięta, dotyk nie działa. Małe telefoniczne zwłoki. Nie po to się medytuje i ćwiczy siłę umysłu, żeby się taką błahostką denerwować. O nie… Przyjmuję to na swoją wątłą klatę. Mówię: „A to pech!” i chowam telefon do torby, myśląc, jak ja teraz będę żyć bez łączności ze światem, bez fejsbóczka, instagrama, slacka, aplikacji, która przypomina mi o piciu wody i folderu, w którym zapisywałam myśli, które mnie naszły niespodziewanie w środku nocy.

I tak właśnie zaczął się jeden z najlepszych momentów w moim życiu.

Oczywiście nie raz już czytałam, jak to ciągłe bycie w kontakcie ze wszystkimi i wgapianie się w ekran nas rozmywa, jak fatalnie wpływa na koncentrację, na relacje i ogólne samopoczucie.

Ale wiadomo, pisali. Napisać można wszystko.

Naprawdę nie spodziewałam się, że kiedykolwiek oświadczę publicznie:

Życie zaczyna się po zabiciu smartfona.

Ale koniec lania wody, czas napisać, dlaczego tak jest.

Na początku zaznaczę, że ani nie zmieniłam diety, ani nie zwiększyłam swojej aktywności fizycznej.

Laser focus

Przez ostatnie kilka miesięcy nie mogłam się na niczym skupić, ciężko było mi się uczyć nowych rzeczy, ostatnimi czasy czuję, że moja koncentracja jest ostra jak brzytwa. Czytam raz i rozumiem, szybciej i więcej zapamiętuję, mam większą jasność myślenia.

Akcja-motywacja!

Wraz ze spadkiem koncentracji pojawił się absolutny brak motywacji, robiłam tylko to, co musiałam - i to z trudem. Snułam plany i za żadne skarby nie mogłam zabrać się za ich realizację. Od mniej więcej dwóch tygodni czuję wielki zastrzyk motywacji, nie zastanawiam się nad tym, co mam do zrobienia, po prostu siadam i to robię. Wróciła moja ciekawość świata, chęć na czytanie książek.

Czas
Od zawsze powtarzam, że telewizor to największy zjadacz czasu i jego jedyne słuszne miejsce to wysypisko śmieci. Nie zauważyłam, że smartfon robi dokładnie to samo. Ile godzin spędziłam na bezmyślnym przewijaniu Facebook'a, tego nie zliczę. Ważne, że teraz okazuje się, że mam w ciągu dnia czas i na pracę, i na przyjemności. Aż dziw bierze, ile można przeczytać, kiedy w wolnej chwili zamiast za telefon łapie się za książkę.

Zastrzyk energii

Znacie to uczucie, kiedy śpi się po 10 godzin, a ciągle jest się zmęczonym? Najpierw zrzuca się to na jesienna chandrę, potem na zimę, potem na wiosenne przeziębienie, w końcu na upał i tak w kółko. Hmmm, ale to nie jest normalne, żeby zdrowy, 20-30-letni człowiek był aż tak zależny od pogody. No i okazuje się, że nie jest.
Jeśli po położeniu się do łóżka nie odpisuje się przez godzinę na miliard wiadomości, po odłożeniu już telefonu nie słyszy co chwila wibracji, a jako pierwsza rzecz w ciągu dnia nie sprawdza, co przez noc wydarzyło się w internecie, to okazuje się nagle, że da się wyspać, w ciągu dnia mieć energię do działania, a wieczorem paść z radosnego zmęczenia.

Spokój

Okazało się, że bycie wciąż on-line nie tylko znacznie zaburzało jakość mojego snu, ale też jakość dnia w ogóle. Nawet jeśli już udało mi się za coś zabrać, to co chwilę byłam od tego odrywana, przez co znacznie spadła moja efektywność. Zauważyłam też, że stałam się bardziej nerwowa, dużo łatwiej było mnie wytrącić z równowagi. Do tego ciężko było mi się w cokolwiek zaangażować, czy po prostu delektować chwilą.

Większa chęć i radość ze spotkań na żywo

Ostatni punkt jest chyba dla mnie najważniejszy. Od kiedy nie wiem, co dzieje się u moich znajomych 24/7, dużo bardziej chce mi się z nimi spotykać i na te spotkania czekam, bo nie są już tylko relacją na żywo tego wszystkiego, czego już zdążyłam dowiedzieć się z Facebook'a. Daję sobie możliwość, żeby się za nimi stęsknić, żeby mogli mi o czymś opowiedzieć z tymi wszystkim emocjami, które im towarzyszą. Prawdziwi ludzie są cudowni!

Podejrzewam, że za kolejne trzy tygodnie ta lista będzie dwa razy dłuższa. Nie planowałam wyzwania „X dni off-line”. Poniekąd zostałam do niego zmuszona i wyszło mi to na dobre.

Do tej pory nie mogę zrozumieć, jak przez tyle czasu, z własnej woli, mogłam skazywać się na patrzenie na świat przez pryzmat tego małego, przydatnego, acz nie niezbędnego do życia urządzenia.


Nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć Wam jak najwięcej czasu każdego dnia, z prawdziwymi ludźmi, prawdziwymi książkami, zdarzeniami i emocjami.  
Czytaj dalej »

12 kroków do nawyku codziennego czytania



Tak na przełomie listopada i grudnia znowu zaczęłam więcej czytać. Podoba mi się to, że jak ostatnio sobie coś postanowię, to potrafię się zabrać, żeby to zrobić.  Przy okazji przypomniałam sobie, jak bardzo kiedyś lubiłam czytać. Pochłaniałam książki jedną za drugą. I jak tak zaczęłam czytać więcej, to pomyślałam, że super byłoby to na co dzień wdrożyć i żeby tak już zostało. Stwierdziłam, że czułabym się usatysfakcjonowana czytając, min.3 książki miesięcznie.

Dzisiaj podzielę się z Wami kilkoma sposobami na to, aby czytanie stało się stałym nawykiem.

1. Noś książkę ze sobą WSZĘDZIE

Zawsze mam jedną książkę w plecaku, dzięki temu kiedy gdzieś jadę albo czekam, mogę ją wyciągnąć i przeczytać chociaż te dwie strony. W ten sposób "nie siedząc i nie czytając", czyta się średnio jedna książka tygodniowo. 

2. I do love my Kindle

Długo, oj bardzo długo broniłam się przed tą zabaweczką, czyli elektroniczną książką. W końcu tato wcisnął mi ja prawie na siłę i jestem mu za to nieskończenie wdzięczna. Czytnik jest kosmicznie poręczny, malutki, lekki, jest niczym magiczna torebka Hermiony, dzięki niemu można zabrać ze sobą na wakacje wszystkie części Gry o Tron w kieszeni <3 To, czego bałam się najbardziej to to, że będą mnie od niego bolały oczy, ale wszystko jest w porządku, bo nie emituje żadnego światła. Zgrywam na niego wszystko od książek po notatki, z których się uczę. 

3. Kill your Facebook

Nie da się ukryć, że Facebook bywa przydatny, ale ostatnio mnie trochę denerwuje. Zaczęłam bardziej zwracać uwagę na to, żeby spędzać na nim jak najmniej czasu i aby załatwiać to, co załatwić trzeba, staram się ograniczyć bezmyślne przewijanie do tablicy do minimum. Każdy, kto próbował, wie, ze łatwo nie jest, ale da się! Gdy tylko się łapię na tym, że robię coś bez sensu, sięgam po książkę - skoro mam czas na robienie niczego to tym bardziej mam czas poczytać. 

4. Równowaga

Ogólnie czytam dość dużo "cegieł", czyli książek specjalistycznych, gdzie jest wiedza, wiedza, wiedza i wiedza. W większości czytam je z przyjemnością, nawet jeśli są trudne, bo po prostu mnie interesuje to, o czym czytam, ale kiedy siekałam jedną taką książkę za drugą to zauważyłam, że spadła mi satysfakcja z czytania, czytałam coraz wolniej i tęskniłam za "zwykłymi" książkami. Dlatego teraz "dla ożywienia" jako co trzecią książkę czytam powieść. Dzięki temu jest zaspokojona i moja potrzeba zdobywania wiedzy, i literackich przygód.

5. Stała pora na czytanie

Jeśli w ciągu dnia naprawdę nie masz ani chwili na czytanie bo, bo na przykład poruszasz się samochodem (możesz korzystać z audiobooków), warto wybrać sobie jakąś stała porę na czytanie i się jej trzymać. Dobrze zastanów się, kiedy i ile czasu możesz na to przeznaczyć. Może to być na przykład 15 minut po obudzeniu, pół godziny przed snem, codziennie o konkretnej godzinie, o której wiesz, że będziesz miał wolne. Ważne, żeby była to pora, w której faktycznie możesz to egzekwować, bo jeśli już z góry wiesz, że z rana nie znajdziesz chwili, albo że po powrocie do domu masz milion obowiązków, to tylko będziesz się wkurzał, że nie możesz czytać, a po co tworzyć sobie niepotrzebne stresy. 

6. Nie kończ tylko dlatego, że zacząłeś

Jest coś takiego jak błąd utopionych kosztów. W kontekście czytania polega on na tym, że jak zaczniemy książkę, to mamy poczucie, że musimy ją skończyć. Jeśli książka jest tak nudna, że aż mdli Cię na jej widok, to rzuć ją gdzie pieprz rośnie i bierz się za następną. Próbując przez nią przebrnąć, tylko się zniechęcasz i robisz zastój. Tak, wiem, że czasami są ambicje, żeby coś przeczytać, ale mało jest tematów, na które powstała tylko jedna książka, więc może lepiej tę energię spożytkować na znalezienie czegoś bardziej przystępnego. 

7. Czytaj kilka książek na raz

Ja średnio czytam 2-3. Nigdy nie wiem, na co będę miała nastrój. A nieodpowiedni nastrój to nie powód, żeby nie czytać.


8. Książka na każdym kroku

Pomimo małej powierzchni przechowalniczej zawsze mam u siebie więcej książek niż jestem w stanie przeczytać. Po pierwsze dlatego, ze widok pełnej półki pogania mnie, żeby czytać więcej, jeśli chce to przeczytać w tym życiu. Po drugie, jak już trzyma się coś w dłoni, to łatwiej zacząć z tego korzystać :P Mam jedną książkę przy poduszce, jedną i czytnik w plecaku (dzięki czemu w rzeczywistości mam przy sobie około 30 książek), 1-2 u chłopaka. Dzięki temu pozbywam się też wymówki, że nie mam co czytać. 

9. Zapisuj postępy

Widok wydłużającej się listy przeczytanych książek działa na mnie bardzo motywująco.

10. Zakreślaj, zaznaczaj, notuj

W końcu książki czytamy głównie po to, żeby się czegoś z nich dowiedzieć. Kiedyś mazanie do książkach było dla mnie nie do pomyślenia, ale doszłam do wniosku, że jeśli przez to będą lepiej mi służyły, to czemu by tego nie robić. Lubię mieć własne książki właśnie dlatego, aby móc w nich zakreślać najważniejsze fragmenty. Zauważyłam, że zakreślanie trzyma moją uwagę przy tekście, szybciej czytam, więcej wyciągam, a po skończonej lekturze łatwiej znaleźć mi treści, których w danym momencie potrzebuję. Jeśli nie chcesz mazać po książkach, załóż sobie notes lub segregator, w którym masz zapisane te informacje, o których chcesz pamiętać. 

11. Czytaj
Z czytaniem jest jak z jedzeniem i z seksem, im więcej masz tym więcej chcesz. Dlatego, im więcej czytasz tym więcej czytać Ci się chce i staje się to tak naturalną częścią Twojego dnia, że nie musisz się zastanawiać nad znalezieniem na to czasu.

12. Samodyscyplina

Nic się samo nie zrobi. Nawet jeśli będziesz nosił ze sobą wszędzie pół biblioteki, to jeśli nie ma w Tobie chociaż śladowych ilości chęci i samodyscypliny, to nic tego nie wyjdzie. Zastanów się, po co w ogóle chcesz więcej czytać, jak chcesz to sobie to zapisz i powieś w widocznym miejscu. Ilekroć jesteś w sytuacji, w której mógłbyś przeczytać chociaż pół strony i Ci się o tym przypomni, zmobilizuj się do czytania, z czasem wejdzie Ci to w nawyk i będziesz robić to automatycznie. 

Ciekawi mnie jakie są Wasze sposoby na wplecenie czytania w codzienny rozkład dnia? Czy jesteście zadowoleni z tego ile czytacie, czy chcielibyście czytać więcej?

Bywajcie :)

Czytaj dalej »

Dlaczego znowu nic nie wyjdzie z Twojego: "W Nowym Roku schudnę"




W tym roku bardzo mocno widoczne są dwa, ścierające się ze sobą trendy:
1. Robić postanowienia noworoczne.
2. Nie robić postanowień noworocznych.

Wcześniej było wielkie parcie na robienie postanowień. Bez względu na to czy była taka potrzeba, czy nie. Bo w końcu na pytanie: "A jakie Ty masz postanowienia?", głupio było odpowiedzieć: "Żadne". Ale jak to tak?

A może by tak raz posłuchać siebie? Czego potrzebujesz? Co Ci pomoże? Z czym będziesz czuł się lepiej?

Postanowienia noworoczne mają wiele zalet, mobilizują nas, dają tę iskierkę do działania: "tym razem naprawdę coś zmienię". Za to, niezrealizowane są czymś, o czym nie chce się pamiętać.

Dobrze skonstruowane i przemyślane mają wielką moc motywującą, ale jeżeli są robione tylko po to, żeby były, bez przekonania i planu to szkoda czasu.

W większości z Nas mieszka wiara, że z Nowym Rokiem wszystko się zmieni, będzie jakoś tak lepiej, ciekawiej, że bardziej będzie się chciało, a żona/mąż wypięknieje. I większość z Nas, co roku, pod koniec stycznia, przeżywa wielkie, sromotne rozczarowanie.

Znowu się nie udało. Znowu skończyło się na jednym karnecie na siłownię. Znowu, zamiast czytać, scrolluję facebooka. Znowu te pieniądze, które miałem odkładać przewaliłem na wyprzedażach i tak dalej....

I będziesz to rozczarowanie przeżywać każdego kolejnego roku jeśli nie posłuchasz siebie. Czy chcesz schudnąć bo sama tego chcesz, czy bo ktoś Ci wciska, że musisz? Czy cenniejsze jest dla ciebie osiągnięcie czegoś w życiu, czy te ułamki sekund kiedy rozbawi Cię kot w internecie? Czy chcesz spełniać swoje wielkie marzenia, czy wolisz prowadzić spokojne, poukładane życie? Odpowiedź sobie. Szczerze. I kiedy będziesz już wiedział co chcesz mieć w swoim życiu, wtedy jest sens robić postanowienia. 

Żyjemy w kulturze, w której oczekuje się natychmiastowych efektów. Szukamy drogi na skróty i w ten sposób stracimy mnóstwo czasu i energii, które dobrze ukierunkowane, już dawno, dałyby oczekiwane rezultaty.

Przez ostatnie dwa lata z wielkim zapałem robiłam listy postanowień i realizowałam je na tyle na ile było to możliwe, bardzo się do tego przykładałam, dużo mi to dało. W tym roku po prostu nie czuję takiej potrzeby. To Nowy rok wypadł w środku moich planów i nie jest to dla mnie wystarczający powód na nowe początki i rewolucje, bo mój Nowy rok był we wrześniu o czym pisałam tutaj :).

Kiedy moje listy postanowień się sprawdzały? 
Gdy:

  • były bardzo konkretne, (np. będę więcej czytać warto zmienić, na będę czytać pół godzinny dziennie i zawsze gdy jadę gdzieś komunikacją miejską, albo na coś czekam)
  • ograniczone do minimum (składały się z kilku najważniejszych dla mnie rzeczy, nie ścigałam się na ilość)
  • wiedziałam dokładnie co i po co chcę zrobić (nie pisałam, że zapiszę się na siłownię, jeśli wiedziałam, że nie jest to rodzaj aktywności, którą lubię i która faktycznie jest mi potrzebna)


Ale jak już pisałam wcześniej, w tym roku postanowień nie robię, bo oprócz tego, że nie czuję takiej potrzeby to znalazłam coś co bardzo mi odpowiada czyli moc nawyków.


Zamiast zaprowadzać w swoim życiu rewolucję, po kolei, powolutku wprowadzam małe zmiany, które wynikają z moich potrzeb i zainteresowań, a nie mody czy nacisków.

Na przykład:


  • zamiast patrzeć w okno w tramwaju wyciągam książkę albo kindle'a (ale jak czasem mam ochotę popatrzeć, to patrzę)
  • za każdy zjedzony słodycz lub fast food zjadam co najmniej jeden owoc i ogólnie mam nawyki zdrowego odżywiania się
  • zawsze nosze ze sobą butelkę z wodą, albo kubek z herbatą
  • gdy robi się ciepło rezygnuję z komunikacji miejskiej i poruszam się na rowerze lub na nogach
  •  pierwsze co robię po wypłacie to opłacenie rachunków i  przelanie określonej kwoty na konto oszczędnościowe
  • prowadzę kalendarz

i tak dalej.

To nie są postanowienia tylko nawyki i odruchy, które w sobie wykształcam, są elementem mojej codzienności, może nie sprawią nagle, że będę najmądrzejsza i najbogatsza na świecie, ale sprawiają, że jestem w nieustannym rozwoju, czerpię radość ze swojego życia i każdego dnia jestem te pół kroczku bliżej zrealizowania swoich marzeń i celów.

Jestem ciekawa jak Wy zapatrujecie się na postanowienia noworoczne. Czy je robicie i jak idzie Wam ich realizacja. A może tak jak ja jesteście fanami nawyków i metody małych kroków? 

Bywajcie
Czytaj dalej »

WRITE THAT SH*T DOWN!


Dzisiaj kilka słów o tym dlaczego warto utrwalać swoje myśli.

Opowiem z perspektywy pisania bloga, ponieważ oprócz pobocznych zapisków, jest to miejsce gdzie zbiera się sam ekstrakt.

Nie wiem czy zauważyliście, jak często piszę, że czegoś nie rozumiem. Dla jednych, jest to wstyd i hańba przyznawać się publicznie do własnej niewiedzy i nierozumienia czegoś. Dla mnie, moment w którym przyznam, że czegoś nie umiem albo nie rozumiem, to moment startowy aby tę wiedzę, albo umiejętności, posiąść. 
Im więcej pisze tym bardziej zdaję sobie sprawę ile jeszcze rzeczy, poglądów, zjawisk mam do poznania. Nie wzbudza to we mnie mnie frustracji, wręcz przeciwnie, daje niesamowitego kopa do poznawania świata.
Jeżeli utrwalasz swoje myśli i dzielisz się nimi z innymi otwierają się przed Tobą nowe drzwi. Pojawiają się stanowiska i perspektywy, na które nawet byś nie wpadł. To niesamowicie otwiera głowę.

Kiedy piszesz, czy nagrywasz na dyktafon, swoje przemyślenia, wtedy,  tak naprawdę,  osiągają one spójność merytoryczną. Często dopiero podczas zapisywania czegoś zadaję sobie pytanie: "Ok, ale co JA, tak naprawdę, na ten temat uważam?”. Sama z sobą dyskutuję, rzucam argumenty za i przeciw. Kłócenie się z samym sobą, na papierze, robi w głowie niezłego mindfucka i dla mnie to jest ten moment, w którym rodzą się najlepsze pomysły, padają najważniejsze pytania i buduje się sposób w jaki patrzę na świat. Z tego wychodzi całkiem ( z mojej perspektywy) spójny światopogląd.

Co raz zostaje zapisane, tego nie można wymazać. Mam na myśli coś zgoła innego od użycia korektora, gumki czy klawisza backspace. W naszych głowach działa wiele mechanizmów obronnych, usprawiedliwień i innych rzeczy, które maja na celu sprawić, żebyśmy czuli się ze sobą dobrze, jak najrzadziej czegoś żałowali i mieli wyrzuty sumienia, że czegoś nie zrobiliśmy, albo że postępujemy słusznie. Dopóki o czymś tylko myślimy to w pewnym sensie, nie istnieje, bo nasz umysł zadba o to, żeby podsunąć nam tysiąc powodów, dla których siedzenie z piwem na kanapie jest najlepszym możliwym sposobem na spędzenie piątkowego wieczoru, całej soboty i trzech czwartych niedzieli.

Weźmy nasze plany i marzenia. Dopóki marzę o podróży na Bali, jest to tylko taka chmurka, coś o czym miło myśleć, ale samo myślenie nie zbliża mnie właściwie do niczego konkretnego, szybko o tym zapomnę, w ferworze codziennych obowiązków, i za 15 lat kiedy przyjaciele będą pokazywali mi zdjęcia z wakacji, wspomnę z nostalgią, że tez kiedyś chciałam tam być.


Z kolei jeśli zapisze sobie na liście celów i marzeń, że np. do końca 2017 roku chcę pojechać na Bali i spędzić tam miesiąc. To  mam poczucie, że padło słowo, trzeba zabrać się do roboty i nazbierać na wycieczkę, albo znaleźć prace, w której wyślą mnie w delegację na Bali. Zapisana myśl, w pewnym sensie, staje się materialna.

Mając rzeczy zapisane odciążasz głowę. Zapisywanie trochę przypomina ekspresowe sprzątanie mieszkania. Jak wywietrzysz, szybko ogarniesz i wyniesiesz śmieci to od razu robi się przyjemniej i łatwiej zabrać się za konkretne działania. Kiedy cały bałagan, wszystkie spotkania, zadania, pomysły, które kołaczą Ci się po głowie "zrzucisz" na kartkę, łatwiej będzie Ci osiągnąć laserowe skupienie bez rozpraszających myśli i lęku, że o czymś zapomnisz.

TIP: Kiedy nad czymś pracujesz, zawsze miej pod ręką notes. Gdy zaczniesz odpływać myślami, złap tę myśl, zanotuj ją i wróć do niej po skończonej pracy. 

Prowadząc dziennik masz szansę wrócić do swoich zapisków sprzed jakiegoś okresu czasu, zweryfikować czy coś się w Tobie zmienia, czy i jak zdarzenia z Twojego życia wpłynęły na Ciebie.
Oprócz tego to bardzo ciekawe móc sprawdzić jak się myślało np. 5 lat temu :)

Bywajcie :)



Czytaj dalej »

JAK UKATRUPIĆ WEWNĘTRZNEGO KRYTYKA I WSKRZESIĆ WEWNĘTRZNEGO MOTYWATORA


W poprzednim poście pisałam o tym jak przyjrzeć się temu w jakim tonie mówi do Ciebie Twój głos wewnętrzny. Jeżeli Twój głos wewnętrzny jest Twoim motywatorem, to jest to coś niesamowicie dobrego. 

Jeżeli Twój głos jest Twoim krytykiem, to nic straconego. Dzisiaj potraktujemy go jak niesfornego pieska i rozpoczniemy trening, po którym będzie Twoim wiernym, wspierającym kompanem.

Może być ciężko w to uwierzyć, ale wewnętrzny krytyk (WK) ma dobre intencje. Przynajmniej miał na początku, zanim pozwoliliśmy mu się rozhulać. Jego misją jest dbanie o to, żebyśmy nie podejmowali działań, którym nie potrafimy sprostać, przez co, nie narażali się na śmieszność i porażki. Broni nie tylko naszego obrazu w naszych oczach, ale również w oczach innych osób. 

W końcu:  jeśli nie podejmę działania  -> nie mam szansy na porażkę -> moje samoocena pozostaje na równym poziomie i nie narażamy się na odrzucenie.

 Logiczne.

No, nie do końca tak jest, bo jak już wiemy, kiedy ciągle słyszymy w głowie: "nie uda ci się, nie rób tego, nie dasz rady", albo nie możemy się pochwalić w życiu żadnymi sukcesami, bo absolutnie niczego nie robimy, to ta samoocena leci na łeb na szyję. Problemem nie jest to, że WK w ogóle jest, bo w gruncie rzeczy bywa przydatny. Problemem jest to, że WK nie wie kiedy przestać i reaguje zawsze, nawet w sytuacjach, które mogłyby być dla nas korzystne. Zaburza nasze postrzeganie i racjonalną ocenę naszych możliwości. 

Ucisz wewnętrznego krytyka a staniesz się kuloodporny. 
Jest jeszcze jeden powód dla którego WK dobrze jest trzymać w ryzach. Stajemy się bardziej odporni na krytykę innych.  W wielu przypadkach słowa osób z naszego otoczenia, ruszyłyby nas lekko albo  w cale, ale jeśli, usłyszymy, że jesteś beznadziejni, a potem nasz wewnętrzny głos wałkuje nam pół dnia: "widzisz, ma racje, wszyscy to widzą, że do niczego się nie nadajesz", to słowa nic nie znaczącej w naszym życiu osoby mogą nas rozstroić na dłuuugi czas. 


Do dzieła.

  • Postaw sprawę jasno i ...
powiedź mu, że Ty jesteś tutaj szefem. Kiedy nie chce Ci się go słuchać, każ mu się po prostu zamknąć. Tak, czasami to jest aż tak proste. Gdy pojawiają się natrętne myśli zwiastujące niepowodzenie, nie dyskutuj z nimi. Każ im być cicho.

  • Nadaj swojemu życiu ścieżkę dźwiękową
Kiedyś uczyłam się do bardzo ciężkiego egzaminu. Byłam przekonana, że nie ważne ile będę się uczyć i tak to uwalę, bo to typ wiedzy, którego moja głowa po prostu nie przetwarza. Wtedy postanowiłam działać iiii... włączyłam sobie po kolei ścieżkę dźwiękowa, z CalifornicationPiratów z Karaibów i Amelii

Pierwsza sprawiła, że się zrelaksowałam, doszłam do wniosku, że tak jak w serialu, nie ważne w jak złym jestem położeniu i tak się z tego jakoś wykaraskam. Do tego czytać o strukturach mózgu i czuć się jak po substancjach, które Hank Moody zażywa do pisania, bez zażywania ich, jest dość ciekawym przeżyciem.  
Przy drugiej, czytając materiał czułam się jakbym szukała skarbów i toczyła bitwy, a przy trzeciej jakbym odkrywała piękny baśniowy świat. Z takim podkładem muzycznym, wewnętrzny krytyk musi się bardzo wysilić, żeby pokrzyżować Ci plany. Mój poetycko się uciszył. Egzamin zdałam, a większość tego czego się wtedy uczyłam pamiętam do dziś, a było to ponad dwa lata temu.

  • Dyskutuj z nim
Kiedy Cię dołuje, nie gódź się z tym i nie przyznawaj mu racji z automatu, tylko zapytaj: "dlaczego tak uważa?" Niech przedstawi swoje argumenty. Wtedy porównaj je z rzeczywistością. Kiedy okaże się, że gada bez sensu, rób swoje. Pamiętaj jednak aby nie skreślać wszystkiego, bo czasem ma rację. Na przykład gdy chcesz podjąć wyprawę na Mount Everest, a nie jesteś w stanie wbiec na pierwsze piętro bez zadyszki, albo nigdy w życiu nie przemawiałeś publicznie, a porywasz się na występ przed dwustoma osobami.  Dzięki tej "rozmowie" spojrzysz na niektóre ze swoich pomysłów trzeźwo i dowiesz się co po kolei musisz zrobić aby osiągnąć swoje cele.

  • Otaczaj się ludźmi, którzy są pozytywni, szczerzy, ambitni i chcą coś w życiu osiągnąć
Mówimy do siebie językiem osób które nas otaczają. Jeśli otaczamy się ludźmi, którzy są mądrzy i życzliwi, sami zaczniemy mówić do siebie łagodniej ale rzeczowo. Oprócz tego przebywanie z takimi osobami sprawia, że każdego dnia chcemy być lepsi, odkrywają przed nami nowe horyzonty i stajemy się nienasyceni poznawaniem świata.

  • Świętuj sukcesy i błędy
Pokaż sobie, że jesteś coś wart nie tylko w tedy kiedy wszystko idzie idealnie. Porażki traktuj jako lekcje, użalając się nad sobą tylko stracisz czas.

  • Zamień swoje życie w Rpg'a...
 czyli swoje cele formułuj jak trofea, które musisz zdobyć, aby dostać się na kolejny poziom. Możesz sobie zrobić kolorowe odznaki, które umieszczasz na ścianie po każdym sukcesie (zaliczony egzamin, oddany projekt, zrealizowane zadanie w pracy, nauka nowych 100 słówek.....), albo tabele w zeszycie, w której odznaczasz sobie kolejne kroki. Zrób to jak chcesz, uruchom wyobraźnię i zamień codzienne obowiązki w coś niesamowitego!

  • Niech Twoje otoczenie przypomina Ci o tym co chcesz osiągnąć
Chcesz schudnąć, naklej na lodówkę i szafkę ze słodyczami zdjęcie osoby, która wygląda tak jakbyś chciał. Chcesz odłożyć na wakacje w ciepłych krajach, powieś zdjęcie rajskiej plaży w miejscu w którym pracujesz. Dzięki temu nie zapomnisz o celu, do którego dążysz.

  • Rób rzeczy, które kochasz bo to one są Twoim paliwem od działania
Jeśli zarabiasz na tym co kochasz to wygrałeś życie. 
Jeśli jednak tak nie jest, pamiętaj o robieniu tego co kochasz. Jeśli tego nie masz to znajdź to.
I brak czasu to żadna wymówka! Lubisz dziergać, noś ze sobą włóczkę i dziergaj zawsze gdy gdzieś czekasz lub jedziesz. To samo z czytaniem. Lubisz śpiewać? Wyj do księżyca, pod prysznicem. Robienie rzeczy, które sprawiają nam przyjemność ładuje baterie abyśmy mogli robić rzeczy, które lubimy trochę mniej, ale zbliżają nas do naszych celów.

  • Oglądaj filmy na Tedx. Zobaczysz ludzi takich jak ty, którzy z błyskiem w oczach opowiadają o swoich pasjach
Internet jest wielkim zjadaczem czasu, więc jak już siedzisz godzinę przed monitorem to włącz sobie 5 minutowy filmik na Tedx. Tedx to platforma na której ludzie opowiadają o różnych zagadnieniach z technologii, edukacji i designu. Tematów jest tak wiele, ze każdy znajdzie coś dla siebie. Opowiadają o tym jak przełamywali swoje bariery, jak udaje im się zmieniać pasję w zawód etc. Polecam jako wielki zastrzyk natychmiastowej motywacji.


  • Czytaj
Książki i artykuły. Czytanie nagłówków memów niestety się nie liczy. Czytając, dowiadujesz się więcej o świecie przez co wzrasta potrzeba doświadczania go. Do tego nie ma lepszego treningu dla szarych komórek, niż dobra książka, która wymaga myślenia i analizowania. Chociaż kilka stron dziennie. 

  • Ćwicz każdego dnia i w każdej sytuacji. 
Twój wewnętrzny krytyk jest z Tobą od bardzo dawna i nie ustąpi tak łatwo miejsca wewnętrznemu motywatorowi. Praktyka czyni mistrza, więc koniec gadania, czas działać!

Bywajcie!



Czytaj dalej »

SŁOWA TWORZĄ RZECZYWISTOŚĆ cz.2


W poprzednim poście pisałam o tym, jak sposób w jaki mówimy, może wpływać na nasze codzienne życie. Dzisiaj czas na to jak to, co i jak mówimy, wpływa na nasz świat wewnętrzny.

Ile razy słyszałeś:
- kochaj siebie,
- akceptuj siebie etc.?

Wszystko pięknie, ładnie. Jest tylko jedno ALE. Mało kto mówi jak to zrobić.

Nie wiem jak Wy, ale jak ja sobie nakażę siebie kochać, to nie sprawia nagle, że siebie kocham.
Tak samo nakaz akceptacji nie powoduje, że akceptuję siebie w 100%, ot tak na zawołanie.

Dzisiaj o jednej z wielu metod na miłość i akceptację do nas samych.

Mów do siebie czule.

Łatwe i niełatwe jednocześnie.
Łatwe, ponieważ można zacząć stosować to, natychmiast.
Niełatwe, bo trzeba o tym pamiętać.
Przede wszystkim w sytuacjach, w których pamiętać trudno.

Czy wsłuchiwaliście się kiedyś w ten cichy głosik w swojej głowie? Co i w jaki sposób Ci on mówi, kiedy coś Ci się uda? Jest z Ciebie zadowolony, czy mówi, że miałeś więcej szczęścia niż rozumu.

A co mówi, kiedy coś nie wyjdzie? Pociesza Cię, pomaga się poskładać i wyciągnąć wnioski na przyszłość? Czy wyzywa Cię od idiotów, nieudaczników i przegranych?

Tym głosem komunikują się z nami nasze przekonania, obawy, pragnienia, potrzeby.
To w jaki sposób przemawia trenowałeś przez całe swoje życie, aż do tego momentu. Składa się na niego wszystko co przeżyłeś i co kiedykolwiek usłyszałeś. Głównie to, co mówili Twoi najbliżsi kiedy byłeś mały. Pamiętasz ich reakcje na Twoje dokonania? Prawdopodobnie mówisz do siebie ich słowami.

Ale to nie jest czas ani miejsce aby dojść do wniosku, że jestem zjebany a wżyciu mi się nie układa bo moi rodzice to, to i tamto. Odpuść im. To też ludzie. Bez względu na to czy Cię wspierali, krzywdzili czy olewali, weź z tego co najlepsze i idź dalej SWOJĄ drogą.

Mam dość zrzucania wszystkiego na to co działo się w dzieciństwie.
Jestem dorosła, biorę odpowiedzialność za swoje życie, jestem świadoma, więc do roboty samoloty!

1. Wypisz minimum 10 rzeczy, które w sobie lubisz, na karteczce. Noś ją w portfelu.

2. Za każdym razem gdy spojrzysz w lustro, wysil się trochę i znajdź w sobie coś mega.

3. Doceniaj siebie i swoje osiągnięcia. Przestań sobie powtarzać, że miałeś szczęście, to był przypadek, albo zaprzeczać gdy ktoś daje Ci komplement.  Bierz odpowiedzialność za swoje powodzenia i mocne strony.

4. Nie katuj się za niepowodzenia. To Ci nic nie da, tylko stracisz czas i dobry humor. Wyciągaj z nich naukę, bo po to są w naszym życiu. Bierz odpowiedzialność za swoje niepowodzenia.

5. Przestań rozkminiać, zastanawiać się i analizować. Po prostu rób swoje.

6. Przestań liczyć na to, że ktoś Cię zmotywuje i nakręci do działania. Wykształć w sobie dialog wewnętrzny, który podciąga Cię w górę, a nie spycha w dół.  Jak dokładnie to zrobić dowiesz się w kolejnym poście :))


"Bycie życzliwym dla siebie - w myślach, słowach i czynach - jest równie ważne jak bycie życzliwym dla innych"

Bywajcie :)


Czytaj dalej »

SŁOWA TWORZĄ RZECZYWISTOŚĆ cz.1




Od chwili pojawienia się na świecie próbujemy skomunikować się z otaczającym nas światem. Najpierw płaczemy, kiedy coś nam nie pasuje. Potem uśmiechamy się, kiedy jest nam dobrze. Gugamy sobie, gaworzymy, aż do czasu, kiedy wypowiemy pierwsze słowa. Później składamy je w mniej lub bardziej poradne zdania. Idzie nam coraz lepiej. W szkole uczymy się zasad gramatyki, trudnych i pięknych słów, które pomagają nam wyrażać bardziej złożone pojęcia i opisywać otoczenie. Bez względu na to jak dobrze opanowaliśmy gramatykę i czy wiemy jak mówi się słowo "włączać", potrafimy wchodzić w interakcję z otoczeniem.

Jednej rzeczy w szkole nie uczą. 

Tego, że język i mowa to nie tylko środek do komunikowania się z druga osobą, ale też narzędzie do tworzenia swojego świata. 

Znacie osoby, które cały czas mówią, że coś "muszą", że "chciałyby coś zrobić" albo bez przerwy przepraszają? Na pewno nie chodzi o Was, ale zastanówcie się przez chwilę i kiedy znajdziecie taką osobę to pomyślcie jak ją postrzegacie.

Czy jako osobę pewną siebie, która traktuje życie jak pełną wyzwań przygodę (bez względu na to co się w jej życiu wydarza), czy raczej jako kogoś kto ma więcej problemów niż sukcesów, a życie to dla niej wieczna katorga i zmaganie się z przeciwnościami losu?

Słowa których używamy na co dzień to trochę takie "zdjęcie" naszego umysłu. Słuchając kogoś, można spojrzeć na świat jego oczami.

Kołaczące się w głowie myśli mają na nas ogromny wpływ, ale w chwili gdy wypowiemy je na głos i usłyszymy zyskują one moc. Jeżeli cały czas powtarzasz sobie, że jesteś ofiarą losu, masz pecha, jesteś beznadziejny i nieszczęśliwy a do tego mówisz o tym każdemu, kto chce, lub nie chce, Cię słuchać, raczej nie licz na to, że coś się zmieni.

Bombardując swoje zmysły negatywnymi zwrotami zamykasz się na to aby dostrzec rozwiązania i możliwości. Gdy ludzi słyszą jak Ci źle, nie zaproponują Ci rozkręcenia razem firmy, albo wspólnego wieczoru, co najwyżej chusteczkę, żebyś sobie popłakał (byle nie za blisko) i rzucą kilka frazesów o tym, że "wszystko się jakoś ułoży".

Nie ułoży się, bo dopóki gadasz jak ofiara losu, będziesz ofiarą losu.


Jeśli MUSISZ rano iść do pracy to raczej nie wyskoczysz rano z łóżka pełen entuzjazmu. Dlatego, że zazwyczaj, musimy robić te rzeczy, które nie są zbyt przyjemne. Muszę oznacza obowiązki. Muszę oznacza nudę. 
Jeśli CHCIAŁBYŚ nauczyć się jeździć na łyżwach, to w najlepszym wypadku pójdziesz dwa razy na lodowisko i poobijasz tyłek. Bo chciałbym to mniej więcej tyle co "chcę chcieć" co znacznie utrudnia sprawę, bo na drodze do właściwego celu stoi dojście do samego chcenia, a zanim dojdziesz do tego, żeby chcieć zmęczysz się i porzucisz swój pomysł.

Dziwne? Głupie? Bez sensu?

Moim zdaniem to jedna z najprostszych i jednocześnie najskuteczniejszych metod aby uwolnić się od niemocy. 

Przez jeden dzień zmień:
muszę na CHCĘ
chciałbym na CHCĘ
problem na WYZWANIE
spróbuję na ZROBIĘ

i zobacz co się stanie. Jak Ci minął dzień? Jak się czujesz?

Bywajcie


Czytaj dalej »

Pogrzeb feminizmu.



Mam wrażenie, że od pewnego czasu wszelkiego typu artykuły pisze się głównie na trzy tematy:

  • "Silna niezależna kobieta" - im bardziej silna tym bardziej nieszczęśliwa. 
  • "Niemęscy faceci XXI" -  wieku znani tez jako pizdusie. 
  • "Ach ta dzisiejsza młodzież, nieprzystosowana do prawdziwego życia". 
Pierwsze dziesięć tego typu artykułów przeczytałam z wielką uwagą, teraz już tylko scroluję nagłówki, bo chyba ciężko coś nowego do tej fali malkontenctwa dodać. Ja raczej tez nie dodam tutaj nic bardziej odkrywczego od informacji, że Sidolux zmywa podkład z białych ubrań (serio, jest to coś lepszego) jednak nie mogę się oprzeć wrażeniu, że sami sobie, na własne życzenie, zgotowaliśmy ten los.

Nie wiem co było pierwsze, przegięte panie idealne, czy faceci, którzy na odrobinę za długo wyłączyli czujność drapieżnika i z dzikich bestii zostali przemienieni w pieski salonowe. Fakt faktem, jest pewna spirala, która się nakręca.
Kobieta chce wszystko mieć na już i idealnie.
Facet woli robić, niż zastanowić się pół roku, więc robi jak potrafi.
Kobieta wkurza się na faceta i dochodzi do wniosku, że nie można na niego liczyć, więc wszystko robi sama.
Kobieta odpycha faceta, a facet w pewnym momencie przestaje podejmować jakąkolwiek aktywność. Facet chciałby pomóc, ale jeżeli po raz tysięczny ma usłyszeć, że dziecko umrze od krzywo zapiętego pampersa, to jakoś tak woli pójść na piwo z kumplami, bo tak czy tak będzie darcie mordy, a chociaż piwa się napije.

Wiem, że upraszczam, wiem, że szufladkuję. Ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że jest w tym ziarnko, albo dwa, prawdy. Może nie w każdym domu wygląda to tak samo, ale pewne wspólne cechy są. To my kobiety, zabieramy facetom ich męskość, tak na zaś. Bo przecież żaden facet nie będzie mi mówił co mam robić! A później narzekamy, że teraz to faceci tacy jacyś byle jacy i stajemy się przy tym tak zaradne i samowystarczalne, że przeciętny przedstawiciel męskiej nacji zaczyna się nas bać.

Ta sama kobieta, która wykastrowała swojego faceta i za nic w świecie nie pozwoli aby jakiś samiec mówił jej co ma robić, idzie do pracy aby być silna i niezależna i jest na każde polecenie swojego szefa (często mężczyzny).

Jeśli oprócz tego że jesteś silna, niezależna i samowystarczalna, jesteś ładna i inteligentna, to można wpaść w przeświadczenie, że jesteś alfą i omegą, i czeka Cię długie samotne życie z kotem. Jeśli masz alergie na koty, to masz przesrane.

To wszystko sprowadza się do wypaczonego feminizmu, który według wojujących feministek zakłada, że kobieta ma być tak równa mężczyźnie, że aż równiejsza. Współczesny feminizm idzie w stronę uciśnienia mężczyzn (chociażby to, że na niektóre stanowiska są parytety, a jednak decydować powinny kompetencje, a nie płeć albo to, że facet jest z góry przegrany w razie walki o prawa rodzicielskie).

W rzeczywistości założenia feminizmu dotyczą równości prawnej i faktycznej kobiet i mężczyzn. Równy, tak dla przypomnienia, oznacza taki sam. Tylko, że kobieta i mężczyzna z natury nie są tacy sami. Już sam fakt tego, że kobieta może być w ciąży i urodzić dziecko, sprawia, że o równości nie może być mowy. Nie mówiąc już o takich rzeczach jak budowa ciała i idąca za tym siła, przeżywanie emocji czy działanie niektórych procesów poznawczych. Nie jesteśmy tacy sami i też nie rozumiem po co udawać, że jesteśmy.

Kobiecość jet wspaniała. Męskość jest wspaniała. I wspaniałość jednego nie umniejsza drugiego, a nawet może cudownie współegzystować.

Moim zdaniem, w naszej kulturze, w zakresie praw, my kobiety osiągnęłyśmy to czego chciałyśmy i wystarczy. Serio chce Wam się walczyć o kucie węgla w kopalni?

Nie rozumiem też gdzie jest obraza w tym, że mężczyzna otworzy nam drzwi, pomoże nieść ciężary, lub odsunie krzesło, dla mnie to bardziej świadczy o dobrym wychowaniu niż o chęci zgnębienia niewiasty. Jest to też adoracja naszej kobiecości i szansa dla mężczyzny, aby naprężył muskuły czyli win-win. Uhu!

Bywajcie!
Czytaj dalej »

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia